– To była niedopuszczalna prowokacja ze strony Korei Północnej – oświadczyła w Seulu sekretarz stanu USA Hillary Clinton, wzywając świat do zdecydowanej reakcji na zatopienie południowokoreańskiego okrętu przez Koreę Północną. Zdaniem Clinton, która zapewniła prezydenta Li Mjung Baka o pełnym wsparciu ze strony USA, odpowiedź powinna być „mocna, ale wyważona”.
Co to znaczy? „Wyważona odpowiedź” oznacza, że Seul i Waszyngton nie planują akcji militarnej – wojna z uzbrojonym po zęby reżimem nie wchodzi w grę. Południe nie zdecydowało się na to nawet po atakach terrorystycznych na jego kierownictwo państwowe w 1968 i 1983 roku. Po prostu ma za dużo do stracenia. O ile nie dojdzie do jakiegoś przypadkowego spięcia, po którym sytuacja wymknie się spod kontroli, konfliktu zbrojnego nie będzie.
Na czym zatem ma polegać „mocna reakcja”? Reżim Kima nie przestraszy się raczej groźby nowych sankcji. Korea Północna i tak jest odizolowana od reszty świata, a władze nieraz dowiodły, że są w stanie utrzymać kontrolę nad społeczeństwem nawet w najgorszej sytuacji gospodarczej.
Kluczowe znaczenie dla przetrwania komunistycznego rządu ma wsparcie Chin. Przed przyjazdem do Seulu pani Clinton starała się namówić władze w Pekinie, by poparły nowe sankcje wobec Phenianu. Bezskutecznie. Jak wynika z doniesień mediów, Chińczycy unikali nawet uznania faktu, że okręt został zatopiony przez Koreę Północną. Pekin ma własne interesy w regionie – upadek reżimu w Phenianie, choć od dawna irytuje on chińskich przywódców, byłby dla Chińczyków czarnym scenariuszem.
Zachodowi pozostaje więc dociskanie śruby tam, gdzie się da. Zapowiedziano możliwość wzmożonej kontroli statków z Korei Północnej w poszukiwaniu materiałów nuklearnych czy środków przenoszenia broni jądrowej. Możliwy jest powrót do wypróbowanej praktyki blokowania aktywów północnokoreańskich oficjeli w zagranicznych bankach. Lista potencjalnie skutecznych sankcji jest jednak bardzo krótka.