Zobowiązuje do ustawicznego pielęgnowania tej otwartości w naszym kraju oraz do zabiegania o taką samą otwartość dla wszystkich religii i wyznań pod każdą szerokością i długością geograficzną świata. Ale zobowiązuje również do dbania o bezpieczeństwo w Polsce wyznawców wszystkich religii oraz ludzi niewierzących.
Jakie w takim razie wnioski powinniśmy wyciągnąć z publikowanych dziś ustaleń dziennikarek „Rzeczpospolitej”? Z faktu, iż prezes polskiej Ligi Muzułmańskiej, budującej na warszawskiej Ochocie Centrum Kultury Islamu, przewodniczył sekcji wychowawczej Federacji Islamskich Organizacji w Europie, gdzie działał człowiek, przeciw któremu w Niemczech toczy się śledztwo o wspieranie organizacji terrorystycznych? Czy to znaczy, że powstające w Warszawie centrum może służyć innym celom niż deklarowane? Oczywiście, takiego wniosku wysnuć nie możemy.
Ale na pewno informacja ta powinna skłonić do nadzwyczajnej ostrożności. Tym bardziej że chodzi o naprawdę duży ośrodek. W warszawskim kompleksie o powierzchni ponad 1000 metrów kwadratowych ma się mieścić nie tylko meczet z minaretem, ale także sale wykładowe, sklep, kawiarnia.
Tymczasem z informacji uzyskanych przez „Rz” wynika, że nadzór polskiej administracji nad tą inicjatywą wydaje się raczej iluzoryczny. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji co prawda przyjmuje dane o zmianach w składzie władz Ligi Muzułmańskiej, ale nie ma i nie gromadzi na przykład informacji dotyczących źródeł finansowania budowanego przez nią centrum. Choć przecież prezes tego związku nieraz w wywiadach zapewniał, że „wszystkie przelewy od sponsorów są kontrolowane przez MSWiA”.
Nie wiadomo też (bo takich informacji nie udziela), czy danymi tymi dysponuje generalny inspektor informacji finansowej. A jeśli je ma, to czy je analizuje i wyciąga jakieś wnioski. Byłoby z pożytkiem dla nas wszystkich, gdyby tak właśnie się działo. Albowiem w parze z legendarną polską tolerancją zawsze – a w tych czasach w szczególności – powinna iść elementarna ostrożność.