Jedna – symbolizowana przez demonstracje przeciw koniecznym do ratowania finansów publicznych cięciom budżetowym i podwyżkom podatków – to ta sięgająca od Lizbony i Barcelony po Warszawę oraz od Aten i Rzymu po Dublin. Ta, która w ostatnią środę manifestowała na ulicach dziesiątek miast w ramach Europejskiego Dnia Akcji, która w liczbie ponad 50 tysięcy demonstrantów zjechała do Brukseli z większości krajów Unii, by tam domagać się unicestwienia oszczędnościowych planów rządów.
I druga Europa, która objawiła się w miniony weekend na Łotwie i na Węgrzech, gdzie ekipy polityczne, które zdobyły się na odwagę wprowadzenia planów oszczędnościowych, uzyskały od wyborców silny mandat do kontynuowania podjętych reform.
Na Łotwie blok Jedność premiera Valdisa Dombrovskisa i jego koalicjanci otrzymali w wyborach parlamentarnych 60 proc. głosów, co zapewni im aż 63 miejsca w 100-osobowej izbie. Natomiast na Węgrzech spektakularne zwycięstwo w wyborach samorządowych odniósł centroprawicowy Fidesz Viktora Orbana, który od tej pory będzie rządził w 22 z 23 głównych miast.
A przecież Orban od czasu kwietniowych, zwycięskich wyborów parlamentarnych nie unika podejmowania trudnych decyzji. Zapowiedział na przykład zamrożenie wydatków budżetowych i obniżenie płac pracowników sektora państwowego, wprowadzenie podatku bankowego oraz trzymanie w ryzach (na poziomie 3,8 proc.) deficytu budżetowego.
Na prawdziwie drakońskie posunięcia zdecydował się natomiast gabinet Dombrovskisa, ale też sytuacja Łotwy była naprawdę katastrofalna; dość wspomnieć, że jej PKB spadł w 2009 roku o 18 proc. Zmagając się z kryzysem, zwolniono więc kilkanaście tysięcy urzędników, radykalnie obniżono uposażenia pracowników sfery budżetowej, podniesiono podatki.