Jest dla strony polskiej – według określenia premiera – „bezdyskusyjnie nie do przyjęcia". Co, jak rozumiem, zostało rozwinięte na 150 stronach zawierających uwagi polskich ekspertów do tego dokumentu, które w tych dniach przekazano do Moskwy.
A więc: koniec bajki o najpierw znakomitej, potem już tylko dobrej, jeszcze później co najwyżej poprawnej współpracy z Rosjanami w sprawie wyjaśniania przyczyn katastrofy na lotnisku Siewiernyj. W wywiadzie dla „Polityki" szef rządu postawił kropkę nad „i": „Rosjanie nie są skłonni opisać swego zakresu odpowiedzialności [w sprawie katastrofy smoleńskiej], a jakaś część odpowiedzialności spoczywa także po ich stronie".
Czy nie jest jednak tak, że rząd Donalda Tuska ma ten nowy kłopot na głowie co najmniej trochę na swoje życzenie? I po prostu pada teraz ofiarą własnej propagandy sukcesu, z której Rosjanie oczywiście skrzętnie skorzystali.
A to oznacza, że być może jednak należało za wszelką cenę nie godzić się na wybranie konwencji chicagowskiej jako drogi prawnej wyjaśniania przyczyn katastrofy. Być może należało próbować skorzystać z szansy, jaką w tej materii daje porozumienie między Polską a Rosją z 1993 roku. Tym bardziej że artykuł 11 tejże umowy stanowi jasno: „wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof spowodowanych przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej FR lub rosyjskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej RP prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie".
Nadto, jak się wydaje, z pożytkiem dla jakości śledztwa byłoby, gdyby rząd od samego początku zabiegał w tej kwestii o wsparcie międzynarodowej opinii publicznej, gdyby starał się budować konsensus wokół idei powołania międzynarodowej komisji, która pomogłaby zbadać okoliczności katastrofy. Do czego zresztą był przez niektóre środowiska zachęcany. Bezprecedensowy charakter tego wydarzenia dawał (wówczas) nadzieję na powodzenie takiego przedsięwzięcia.