Po sobotniej konwencji, która była manifestacją jedności SLD, działacze nie pozwalają sobie na ani jedno słowo krytyki pod adresem szefa partii Grzegorza Napieralskiego. Europoseł Marek Siwiec zapewniał w Radiu TOK FM, że nie ma kłótni między Aleksandrem Kwaśniewskim a Napieralskim. I że co prawda szef Sojuszu popełnia błędy, ale któż ich nie robił, mając 38 lat.
– Pamiętam, jaki sam byłem. Zasiadłem wtedy w Pałacu Prezydenckim. I jak wspominam niektóre rzeczy, to skóra mi cierpnie – zwierzał się Siwiec, który będąc szefem BBN, zasłynął z parodiowania papieża, a miał wówczas 42 lata.
Demonstracja jedności była Sojuszowi potrzebna, bo wyborcy premiują partie, które się nie kłócą, lecz zgodnie realizują wspólny projekt polityczny. Rzecz w tym, że owa jedność została zadekretowana wyłącznie na potrzeby kampanii wyborczej. I nawet nie objęła wszystkich ważnych polityków lewicy. Na konwencję nie zaproszono ani byłego premiera Włodzimierza Cimoszewicza, ani Marka Borowskiego, choć obu SLD popiera w tych wyborach. Ekspremier Józef Oleksy nie przyszedł, bo nie przewidziano dla niego wystąpienia. Nie omieszkał powiedzieć o tym publicznie. Wszyscy dobrze też pamiętają niedawne walki o kształt list wyborczych i polityków, dla których zabrakło na nich miejsca. Malowana jedność nie znaczy, że w SLD emocje przestały buzować.
Przeciwnicy Napieralskiego, choć przerzedzeni, nie zniknęli. I z satysfakcją opowiadają, że Włodzimierz Czarzasty, niedawny przyjaciel lidera SLD, dla którego zabrakło miejsca na liście Sojuszu, dziś pała żądzą odwetu. Podobno jest na najlepszej drodze, by dogadać się z Leszkiem Millerem i po wyborach doprowadzić do zmiany lidera ugrupowania. Dodają też, że podczas zbierania podpisów pod listami usłyszeli wiele niepochlebnych opinii o swoim liderze. Można więc przypuszczać, że tej jedności starczy na cztery tygodnie, a tuż po wyborach stare animozje wybuchną z nową siłą. Ale dla SLD to kluczowe tygodnie. Bo po słabym wyniku wyborczym może się okazać, że lider (ktokolwiek by nim był) nie ma kim rządzić.