Polska potrzebuje innowacyjność

Rozkoszując się sukcesami zielonej wyspy, tkwimy w przekonaniu, że jesteśmy na właściwej drodze. Może się jednak okazać, że to ślepy zaułek – pisze ekonomista

Publikacja: 21.10.2011 01:11

Andrzej Halesiak

Andrzej Halesiak

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys

Red

Polska okresu transformacji to historia solidnego (ok. 4 proc. średniorocznie) i w miarę stabilnego wzrostu gospodarczego. Jednak bez podjęcia strategicznych decyzji potencjalne tempo rozwoju może spaść do zaledwie  1 – 2 proc. W kontekście dokonywanych właśnie politycznych wyborów warto pamiętać o tym, aby bieżące zarządzanie kryzysem – na którym wszyscy się dziś skupiają – nie przysłoniło potrzeby długofalowej strategii dla naszego kraju. Kierunki na następne lata trzeba wyznaczać bowiem już dziś.

Przez minione 20 lat politycy namawiali nas do naśladowania tygrysów gospodarczych (najpierw była to Japonia, a następnie Irlandia), ale my w rzeczywistości szliśmy własną drogą, wykorzystując specyficzne dla naszego kraju czynniki wzrostu. W międzyczasie nasze niedoszłe wzorce zdążyły popaść w poważne tarapaty. Ich przykład to mocny dowód na to, że nie ma uniwersalnej – aktualnej zawsze i wszędzie – recepty na rozwój gospodarczy. Dla utrzymania się na długookresowej ścieżce wzrostu kluczowa jest bowiem umiejętność dokonywania zmian modelu rozwoju. Co więcej, zmiany te trzeba przeprowadzać we właściwym czasie.

Dwa wyże demograficzne

Od 20 lat model rozwoju polskiej gospodarki bazuje na tych samych czynnikach:

1. korzystnej relacji produktywności do kosztów pracy, co napędza napływ inwestycji zagranicznych i stymuluje eksport,

2. sprzyjającej demografii,

3. procesie domykania luki w penetracji wielu podstawowych dóbr trwałego użytku i w zakresie infrastruktury, co stymuluje krajową konsumpcję i inwestycje, oraz

4. wzroście zadłużenia, w tym zadłużenia zagranicznego, co umożliwia finansowanie konsumpcji i inwestycji w warunkach braku wystarczających środków własnych.

Jeśli chodzi o międzynarodową konkurencyjność polskiego przemysłu, to jego przewaga nad krajami starej Europy wynika z faktu, że pomimo wciąż znacznie niższej wydajności luka w zakresie kosztów pracy jest jeszcze większa. W efekcie każde euro wydane w formie kosztów zatrudnienia przynosi 1,90 euro w postaci wytworzonej wartości dodanej. To samo euro wydane w starej UE przynosi tylko ok. 1,40 euro.

Sprzyjające warunki demograficzne związane są ze stałym wzrostem liczby osób na rynku pracy. Aktualnie w wieku produkcyjnym są dwa wyże demograficzne. Gospodarka dysponuje więc rosnącymi zasobami pracy, co się przekłada na wzrost ilości wytwarzanych w Polsce dóbr i usług. Co więcej, wkraczający na rynek pracy młodzi ludzie starają się od samego początku naśladować zachodnie wzorce konsumpcji.

W efekcie szybko doganiamy starą Europę, jeśli chodzi o zakup dóbr trwałego użytku.

Pęd konsumpcyjny

Dla przykładu, o ile jeszcze w 2000 r. na 1000 mieszkańców przypadało w Polsce 258 samochodów (58 proc. średniej unijnej), o tyle w 2010 r. liczba ta wynosiła już blisko 450 (90 proc.).

Pęd konsumpcyjny i inwestycje mieszkaniowe spowodowały, że potrzeby finansowe gospodarstw szybko przekroczyły ich bieżące możliwości finansowe.

Poszukując strategii rozwoju na kolejne lata, warto spojrzeć w kierunku tych, którzy w kryzysowym otoczeniu rozwijają się najszybciej. A liderami wzrostu w Europie są dziś Szwecja, Finlandia, Niemcy i Austria

Rozwiązaniem okazał się kredyt. Ze względu na niski początkowy poziom zadłużenia przyrost kredytu mógł być szybki i znaczący. Rezultatem gwałtownego wzrostu zainteresowania kredytem było podwojenie relacji zadłużenia gospodarstw domowych do ich dochodów w ciągu dziesięciu lat, mimo że w tym czasie dochody wzrosły o ponad 70 proc.

Dla zobrazowania skali wzrostu kredytowania warto przywołać przykład kredytów mieszkaniowych. Otóż w 2000 r. rynek tego typu kredytów praktycznie nie istniał (ich wartość wynosiła niespełna 10 mld zł). Dziś portfel kredytów mieszkaniowych ma wartość 300 mld zł.

Ponieważ w kraju nie było wystarczających zasobów do sfinansowania rosnącego zapotrzebowania na kredyt, wierzycielem w dużej mierze stała się zagranica. Ze względu na to, iż nasz kraj postrzegano jako stabilny gospodarczo, z pozyskaniem zagranicznych środków nie było problemu. Firmy zaciągały dług zagraniczny często bezpośrednio. Gospodarstwa domowe za pośrednictwem banków. W efekcie dług zagraniczny naszego kraju stanowi dziś równowartość ok. 65 proc. PKB. W 2000 r. było to niespełna 40 proc.

Presja na wzrost płac

Patrząc w przyszłość, należy się liczyć z tym, że nadchodzące lata przyniosą istotne zmiany w wielu opisanych wyżej obszarach. Przede wszystkim na naszą korzyść przestanie działać demografia. Jeden z wyżów demograficznych zacznie bowiem wchodzić w wiek emerytalny. OECD np. szacuje, że w latach 2016 – 2020 średnioroczne tempo zmian zatrudnienia będzie ujemne, na poziomie 0,9 proc. Te niekorzystne tendencje w zakresie podaży pracy – szczególnie w połączeniu z emigracją zarobkową – będą prowadzić do zwiększonej presji na wzrost płac.

W tym samym czasie w wielu krajach starej Europy zaczną być widoczne podejmowane dziś wysiłki w zakresie redukcji kosztów zatrudnienia. W tej sytuacji nasza przewaga, którą są niskie koszty siły roboczej, będą w przyspieszonym tempie zanikać. Na te procesy nałożą się też inne niekorzystne zjawiska, jak chociażby wzrost cen energii. Wprowadzenie od 2013 r. odpłatności za prawa do emisji CO2 spowoduje w naszej  – opartej na węglu – gospodarce kolejną falę wzrostu cen energii elektrycznej.

Drugim istotnym procesem będzie wygasanie efektów związanych z „doganianiem".  Wzrost nasycenia dobrami trwałego użytku i infrastrukturą oraz wspomniane wyżej trendy demograficzne osłabią popyt krajowy. Oczywiście nie oznacza to, że całkiem przestaniemy kupować określone towary czy rozbudowywać infrastrukturę. Chodzi o fakt, że uzyskiwane co roku przyrosty wydatków będą w obu przypadkach coraz mniejsze.

Trudniej o kredyt

W nadchodzących latach trudniej będzie również o kredyt. Choć skala zadłużenia sektora prywatnego pozostaje umiarkowana (zwłaszcza na tle krajów Europy Zachodniej), to ostatni kryzys spowodował zaostrzenie zasad regulujących dostęp do kredytu. Dziś są to różnego rodzaju rekomendacje, w drugiej połowie dekady coraz silniej zaczną oddziaływać ograniczenia wynikające z tzw. Bazylei III – zestawu wymogów kapitałowych i płynnościowych, które sprawią, że środków na kredyty będzie mniej i że będą one droższe.

W sektorze publicznym problemem jest już relatywnie wysoki poziom zadłużenia. Odbije się to na możliwości finansowania inwestycji infrastrukturalnych. Rząd ogłosił już plany znacznego ograniczenia wydatków na drogi, i to od przyszłego roku.

Wszystkie te czynniki mogą sprawić, że bez zmian strategii rozwoju tempo naszego wzrostu gospodarczego może w drugiej połowie bieżącej dekady spaść na trwałe w okolice 1 – 2 proc. rocznie.

Polscy szejkowie?

W kontekście opisanych trendów warto się zastanowić, jakie alternatywne modele wzrostu można w Polsce zaaplikować. Jedną z możliwych strategii jest bierne oczekiwanie na cud. Cudem tym mogłoby być np. odkrycie w naszym kraju olbrzymich zasobów  gazu łupkowego  możliwych do eksploatacji. Moglibyśmy się wówczas stać krajem surowcowym, a rozwój sektora związanego z eksploatacją i eksportem gazu mógłby zapewnić wzrost na kolejnych kilkanaście lat.

Abstrahując od ryzyka, że cud może się nie wydarzyć, ten scenariusz ma także strukturalną słabość. Zmiany w bilansie płatniczym (przejście od deficytu do nadwyżki) prowadziłyby do szybkiego obniżenia wartości złotego. To z kolei mocno uderzyłoby w pozostałe gałęzie przemysłu, które uległyby stopniowemu zanikowi (tzw. choroba holenderska). Stalibyśmy się zakładnikami jednego sektora i globalnej koniunktury na surowce.

Hiszpańska droga

Hiszpania stanęła przed podobnym do naszego dylematem kilkanaście lat temu, kiedy presja ze strony krajów Europy Środkowo-Wschodniej i szybko rosnące płace doprowadziły do stopniowej utraty konkurencyjności przemysłu. Wyjściem dla Hiszpanii (jak się wówczas wydawało) było wejście do strefy euro. Związana z nim konwergencja stóp procentowych i eliminacja ryzyka kursowego spowodowały gwałtowny rozwój sektora nieruchomości oraz finansującego ten rozwój sektora finansowego. Zapewniło to kilka lat solidnego wzrostu gospodarczego.

Co się okazało główną słabością tej strategii? Równoczesny wzrost zadłużenia zagranicznego (z 75 proc. PKB w 2000 r. do 150 proc. PKB w 2010 r.) i deindustrializacja kraju. Dziś, gdy osiągnięte zostały granice zadłużenia i trzeba spłacać zaciągnięte długi, nie ma z czego. Przemysł bowiem to tak naprawdę jedyny sektor gospodarki, który jest w stanie generować trwałe nadwyżki w wymianie z zagranicą, pod warunkiem jednak, że się go posiada.

Tymczasem w Hiszpanii przemysł generuje dziś zaledwie 14 proc. wartości dodanej  (w 2000 r. było to blisko 20 proc.), poza tym jest niekonkurencyjny. Koszty wytwarzania są wysokie, a innowacyjność – niska. W rankingu innowacyjności krajów UE Hiszpania zajmuje ostatnie miejsce wśród starych członków Unii.

Uczmy się od liderów

Poszukując strategii rozwoju na kolejne lata, warto spojrzeć w kierunku tych, którzy w kryzysowym otoczeniu rozwijają się najszybciej. Jest to bowiem świadectwo, że ich modele gospodarcze mają mocne fundamenty. Otóż liderami wzrostu w Europie są dziś Szwecja, Finlandia, Niemcy i Austria. Wszystkie te kraje łączą czołowe pozycje w rankingu innowacyjności.

Nasza strategia mogłaby więc polegać na stopniowym przechodzeniu od przewag, jakie mamy, jeśli chodzi o koszty pracy, w kierunku przewag związanych z  oferowaniem innowacyjnych produktów (czyli konkurowaniem nie w oparciu o cenę, ale unikalność i jakość). Dzięki takiemu rozwiązaniu rola przemysłu w gospodarce pozostałaby znacząca, a saldo wymiany towarowej ulegało stopniowej poprawie (na skutek przesuwania się importu w kierunku wyrobów o niskiej wartości dodanej, a eksportu w kierunku tych o wysokiej).

Innowacyjność musi jednak obejmować nie tylko przemysł. Powinna także dotyczyć sektora usług, w tym sfery publicznej. Jest tam potrzebna do poprawy produktywności. W sferze publicznej innowacyjność sprowadza się m.in. do nowoczesnych systemów zarządzania czy motywowania sprawiających, że urzędnik efektywnie wykorzystuje swoje osiem godzin pracy, oraz do tego, że funkcje państwa spełniane są przy najniższym możliwym koszcie.

Aby zrealizować strategię innowacyjności, niezbędne jest – jako pierwszy krok – zbudowanie powszechnej świadomości potrzeby zmian. Dziś bowiem, rozkoszując się sukcesami zielonej wyspy, wydajemy się tkwić w przekonaniu, że jesteśmy na właściwej drodze. Tymczasem może się okazać, że jest to ślepy zaułek. Dla wyostrzenia spojrzenia warto przeanalizować ranking innowacyjności gospodarek europejskich, w którym plasujemy się nawet za outsiderami starej Unii.

Autor jest dyrektorem Zespołu Analiz Sektorowych i Regionalnych Banku Pekao

Polska okresu transformacji to historia solidnego (ok. 4 proc. średniorocznie) i w miarę stabilnego wzrostu gospodarczego. Jednak bez podjęcia strategicznych decyzji potencjalne tempo rozwoju może spaść do zaledwie  1 – 2 proc. W kontekście dokonywanych właśnie politycznych wyborów warto pamiętać o tym, aby bieżące zarządzanie kryzysem – na którym wszyscy się dziś skupiają – nie przysłoniło potrzeby długofalowej strategii dla naszego kraju. Kierunki na następne lata trzeba wyznaczać bowiem już dziś.

Pozostało 96% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości