Wydawało się, że wybór Leszka Millera na szefa nowego Klubu Parlamentarnego SLD oznacza otwarcie sezonu łowów na lewicowych posłów dla Ruchu Palikota i Platformy Obywatelskiej. Tymczasem po głośnym odejściu do RP Sławomira Kopycińskiego, które nie było zresztą związane z wyborami na szefa klubu, o dalszych transferach nic nie słychać.
Europosłanka Joanna Senyszyn, którą wymieniano jako ewentualną uciekinierkę do Ruchu Palikota, brutalnie zaatakowała w swoim blogu Kopycińskiego. Oskarżyła go m.in., że będąc szefem świętokrzyskiego SLD, doprowadził tę organizację do całkowitego paraliżu. Po takim tekście transfer Senyszyn jest mało prawdopodobny.
Sam Miller zręcznie cementuje partię. Ogłosił, że nie będzie kandydował na szefa partii, ciągle się tego trzyma. A dla wielu ludzi powrót Millera na szefa SLD byłby nie do przyjęcia. Spotkał się z premierem Donaldem Tuskiem, a owocem tej rozmowy jest potwierdzenie, że Sojusz będzie miał w tej kadencji swojego wicemarszałka. Miller dopieszcza wszystkie środowiska wokół SLD – od Włodzimierza Cimoszewicza, przez wszystkich byłych przewodniczących partii, po europosłów Sojuszu. Jest też zwolennikiem grubej kreski, którą proponuje oddzielić przeszłość i zacząć wszystko od nowa.
Działacze na razie to akceptują. Uważają też, że trzeba dać sobie rok na głębokie reformy. – Jeżeli przez ten czas zmieni się sposób funkcjonowania partii, to mamy szansę przetrwać – mówi "Rz" jeden z polityków Sojuszu.
Millerowi do pełni szczęścia brakuje wejścia do koalicji rządzącej albo przynajmniej ustawienia się w roli niezbędnego partnera w parlamencie.