In God we trust - religia w USA

W Ameryce szanuje się zarówno wolność religii, jak i wolność słowa. Publiczne mówienie o Bogu nie narusza więc niczyich praw – przekonuje ekspert waszyngtońskiej Fundacji Heritage w rozmowie z Jackiem Przybylskim

Publikacja: 03.11.2011 18:00

Procesja drogi krzyżowej na Moście Brooklyńskim, Nowy Jork, USA, 29 marca 2002 roku

Procesja drogi krzyżowej na Moście Brooklyńskim, Nowy Jork, USA, 29 marca 2002 roku

Foto: AP

Izba Reprezentantów uchwaliła rezolucję, która ma promować jedyne oficjalne motto Ameryki: "In God We Trust" (W Bogu pokładamy ufność). Jak ważna jest ta dewiza dla Amerykanów?

David Azerrad:

Decyzję o uznaniu słów "In God We Trust" za oficjalne motto Stanów Zjednoczonych podjął prezydent Eisenhower w 1956 roku. Podczas zimnej wojny był to jeden z przejawów ideologicznej walki ze Związkiem Sowieckim. Sposób podejścia do Boga miał pokazywać fundamentalną różnicę między krajami komunistycznymi a Ameryką.

W USA od dawna obowiązuje jednak zasada rozdziału religii od państwa.

Rzeczywiście, zgodnie z amerykańską konstytucją i wolą Ojców Założycieli w Stanach Zjednoczonych obowiązuje zasada rozdziału religii od państwa. Wiele osób błędnie ją jednak pojmuje. Oznacza ona bowiem między innymi, że rząd nie może ustanowić jednego oficjalnego Kościoła dla całego kraju albo ogłosić, że religią Amerykanów powinno być chrześcijaństwo, judaizm czy islam. Ale nie obowiązuje u nas radykalny rozdział religii od polityki. Politycy mogą swobodnie odnosić się do Boga w miejscach publicznych i wspominać o Nim podczas swoich wystąpień. W listopadzie obchodzimy nasze święto narodowe – Święto Dziękczynienia, podczas którego dziękujemy Bogu za okazane łaski. Dlatego nasze narodowe motto brzmi "W Bogu pokładamy ufność". Ten tradycyjny podział obowiązuje w USA od bardzo dawna, dzięki czemu politycy swobodnie mogli mówić o Bogu, nie określając jedynie słusznego wyznania. Mówienie o ogólnym wyobrażeniu Stwórcy, który z góry spogląda na ludzi i nagradza dobre zachowanie, przez długi czas było powszechnie akceptowane.

Ale teraz części Amerykanów obecność Boga w życiu publicznym się nie podoba. Ugrupowania agnostyków i ateistów walczą z nią przed sądami.

W ostatnich 30 – 40 latach kwestia religii w polityce rzeczywiście stała się kontrowersyjna. Na lewicy powstał ruch, według którego jakakolwiek wzmianka o Bogu jest swego rodzaju pogwałceniem ich wolności religijnej. Nie chcą słyszeć o Bogu w urzędach i szkołach, nie chcą widzieć żadnych haseł z Nim związanych na banknotach czy monetach. I chociaż składają pozwy do sądu, i niektóre sprawy nawet wygrywają, to z pewnością ich pogląd nie odzwierciedla przekonań większości amerykańskiego społeczeństwa. Ogromna większość Amerykanów rozumie bowiem, że motto "W Bogu pokładamy ufność" nie narusza niczyjej wolności i pozostaje w całkowitej zgodzie z zasadami, zgodnie z którymi ten kraj został zbudowany.

Dlatego agnostycy i ateiści oskarżają wierzących i zasiadających na Kapitolu polityków o "tyranię większości", o to, że między innymi używając motta "In God We Trust" w Kongresie czy w szkołach, próbuje się wymusić na nich postawy religijne.

To fałszywy argument. Znamy z historii przypadki, gdy ludzi za wiarę stawiano przed sądem, palono lub skazywano na wygnanie. Spójrzmy też, jak dziś wygląda prześladowanie chrześcijańskich mniejszości na Bliskim Wschodzie. Jeśli więc ktoś żyjący w kraju o takiej wolności wyznania jak Stany Zjednoczone mówi, że jest do czegokolwiek przymuszany, to jest śmieszny. W Ameryce szanuje się zarówno wolność religii, jak i wolność słowa. Publiczne mówienie o Bogu nie narusza więc niczyich praw. Nawet najbardziej gorliwy ateista nie ma prawa się oburzać, gdy prezydent Stanów Zjednoczonych powie: "dziś jest Dzień Dziękczynienia, dzień, w którym każdy Amerykanin dziękuje Bogu".

Ale on wcale nie dziękuje Bogu...

I nie musi dziękować. Nie ma takiego przymusu. To jest kluczowe dla tej dyskusji. Ateiści wymyślili sobie prawo, zgodnie z którym nie powinni być obrażani przez poglądy religijne innych osób i żądają rozciągnięcia go na opinie, z którymi się nie zgadzają lub których nie lubią. Ateiści przyznali sobie prawo do orzekania, co jest przestępstwem, a co jeszcze nim nie jest. Ale Ameryka to wolny kraj. Nie istnieją tu przepisy, które chroniłyby nas przed narażeniem na kontakt z argumentami, wiarą czy ideologią, z którą się nie zgadzamy. Co innego, gdyby rząd zaczął zmuszać ludzi do chodzenia do kościoła. Wówczas byłby to poważny problem. W obecnej sytuacji ateiści mogą wyrażać swoje poglądy tak samo jak każda inna osoba w tym kraju. A wyrugowanie wszelkich odniesień do Boga w życiu publicznym byłoby nieamerykańskie i sprzeczne z zasadami poszanowania wolności.

Przedstawiciele antyklerykalnego ruchu w Stanach Zjednoczonych twierdzą, że z roku na rok stają się coraz silniejsi. Tak jest rzeczywiście?

Na pewno ten ruch jest coraz głośniejszy, choć jego przedstawiciele wciąż stanowią zdecydowaną mniejszość. Słyszymy jednak coraz więcej historii o szokujących pozwach sądowych. W zeszłym roku ateiści pozwali władze stanu Georgia, które wprowadziły tablice rejestracyjne z mottem "In God We Trust", przekonując, że to złamanie zasady rozdziału państwa i Kościoła. Niedawno wnieśli do sądu w Nowym Jorku pozew przeciwko twórcom pomnika upamiętniającego ofiary zamachów z 11 września. Wśród wielu elementów na miejscu tragedii umieścili oni krzyż (utworzyły go dwie stalowe belki z ruin wież World Trade Center – red.). Ateiści stwierdzili, że od widoku krzyża robi im się niedobrze i że musi on zostać usunięty.

A wcześniej niemal wywalczyli usunięcie krzyża stojącego na pustyni Mojave, przekonując, że rząd, tolerując go w tym miejscu, narusza konstytucję.

Takie podejście jest fundamentalnie sprzeczne z pierwotnym rozumieniem konstytucji i pierwszej poprawki. A jest ona w tej sprawie wyjątkowo jasna. Zakazuje Kongresowi ustanawiania religii. Mały krzyż na pustyni nie ustanawia żadnej religii. Jest co prawda manifestacją religii chrześcijańskiej, ale nie łamie konstytucji. Przecież niczyje prawa nie są naruszone tylko dlatego, że zobaczy gdzieś na pustyni krzyż. Nie zmusza on nikogo do przyjęcia wiary chrześcijańskiej ani w ogóle do wiary w Boga. Podobnie niczyich praw nie narusza narodowe motto "W Bogu pokładamy ufność" na dolarach czy w budynku Kongresu. Odzwierciedla bowiem jedynie fakt, że większość Amerykanów wierzy w Boga i ufa Bogu. Jeśli jednak ktoś w Niego nie wierzy, to nikt go nie ukarze, nie zabierze mu majątku i nie wyśle na obóz reedukacyjny.

A wyobraża pan sobie, aby w budynku Kongresu zawisł krzyż?

Jestem pewny, że wywołałoby to ogromne kontrowersje. Ameryka jest teraz dużo bardziej zróżnicowana religijnie niż 200 lat temu. Poza chrześcijanami mamy liczną społeczność żydowską czy muzułmańską. No i głośną grupę ateistów. Nie byłoby to więc roztropne z politycznego punktu widzenia. Ale to powiedziawszy, nie sądzę, aby powieszenie krzyża w Kongresie naruszyło czyjeś fundamentalne, konstytucyjne prawa czy wolności.

Pytam o to, bo w Polsce lider nowej antyklerykalnej partii Janusz Palikot wzywa do usunięcia krzyża z Sejmu i przekonuje, że nie powinien on wisieć ani tam, ani w innych publicznych instytucjach. Dąży do tego, mimo że większość Polaków wolałaby, aby krzyż został na swoim miejscu.

Nie mam wystarczającej wiedzy, aby włączać się w tę dyskusję, bo nie znam polskiej konstytucji ani systemu prawnego. Mogę jedynie zauważyć, że w demokracji decydująca jest zawsze opinia większości. Ale nawet jeśli przeciwnicy krzyża jej nie zdobędą, to nie pojmuję, jak obecność krzyża miałaby pogwałcać ich prawa i ograniczać wolność.

Wracając do USA – im bliżej wyborów prezydenckich, tym częściej kandydaci mówią o swojej religii, próbują zdobywać poparcie konkretnych grup wyznaniowych. Gubernator Rick Perry ogłaszał nawet w Teksasie Dni Modlitwy. Jakie znaczenie ma religia w amerykańskiej polityce?

Największe znaczenie ma przy wyborze kandydatów, bo podobnie jak informacje o ich wykształceniu czy dokonaniach daje wiedzę. Mogą stwierdzić z całkowitą pewnością, że nigdy na amerykańskiego prezydenta nie zostanie wybrany ateista. Wiara może świadczyć o charakterze danej osoby. Religia może więc zwiększyć szanse danego kandydata.

Albo je zmniejszyć. Jedna czwarta Amerykanów nie chciałaby mormona na prezydenta. To jedna z głównych przeszkód w kampanii przedwyborczej dla Mitta Romneya...

Sondaże pokazują również, że część wyborców nie zagłosuje na kandydata, który jest rozwodnikiem. Ale to wolny kraj. Trzeba zauważyć, że chociaż religia odgrywa ogromnie ważną rolę w codziennym życiu Amerykanów, to już w działalności Kongresu czy rządu znaczenie religii nie jest takie wielkie. Największe debaty dotyczą bowiem takich problemów jak służba zdrowia, reforma systemu emerytalnego, podniesienie progu zadłużenia czy stymulowanie gospodarki.

Wspomniał pan o gospodarce. A czy wiara jest czynnikiem sprzyjającym zamożności Amerykanów?

Z pewnością na poziom zamożności wpływa stabilność rodzin, w której utrzymaniu religia bardzo pomaga. Wiara sprzyja też wychowaniu dzieci. Ponieważ jestem politologiem, więc po szczegóły w tej kwestii odesłałbym do socjologa.

Izba Reprezentantów uchwaliła rezolucję, która ma promować jedyne oficjalne motto Ameryki: "In God We Trust" (W Bogu pokładamy ufność). Jak ważna jest ta dewiza dla Amerykanów?

David Azerrad:

Pozostało 98% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości