Piotr Zaremba uważa, że premier chciał przygarnąć tych, którzy go w przeszłości krytykowali.
Tak, aby nie mogli nawet zipnąć. Tu najbardziej charakterystycznym przykładem jest Jarosław Gowin, który jeśli trafi na jakąś minę, zostanie odwołany jako ten, co sobie nie poradził. A przecież wcześniej nawoływał Tuska do bardziej ambitnej polityki.
Innym motywem jest zakłopotanie różnych odłamów opozycji. Lewica będzie miała kłopot z atakowaniem Bartosza Arłukowicza jako ministra zdrowia. Z kolei prawica musi znaleźć odpowiedni język, aby zaatakować Gowina. Sugestia, że należało mianować kogoś, kto poradziłby sobie ze środowiskami prawniczymi, została sformułowana przez premiera bardzo pisowskim językiem.
Po trzecie wreszcie, dużą rolę dogrywały względy wewnątrzpartyjne i PR-owskie. Stąd nagroda za personalną gorliwość dla Sławomira Nowaka czy wizerunkowy awans dla Joanny Muchy na ministra sportu, choć posłanka interesowała się czymś całkiem innym. Naturalnie, są też nominacje zaskakująco przytomne: świetni urzędnicy - Marcin Korolec na resort środowiska czy Mikołaj Budzanowski na skarb. Są to jednak ministrowie techniczni, pozbawieni politycznego znaczenia, być może przejściowi.
Decyzje kadrowe Tuska komentował także Mikołaj Lizut. Wyraził zdziwienie z nieobecności w nowym gabinecie byłego szefa MSWiA:
Zadziwia mnie, że nie znalazł się Jerzy Miller. Jego raport po katastrofie smoleńskiej to był dowód na jego fachowość.
Odniósł się też do uzasadnienia nominacji Jarosława Gowina: