Zawsze winny jest szef. Arłukowicz winny jest grzechu naiwności. Tak się zachwycił perspektywą, że będzie ministrem, że zapomniał wół, jak cielęciem był. Nie było bardziej ostrego i krytycznego wobec pani minister Kopacz polityka w komisji zdrowia, jakim był do niedawna Bartosz Arłukowicz. Jak mu się coś pozmieniało i dostał propozycję objęcia tego resortu, no to zaczął zachwycać się bublem, który do tej pory bardzo ostro krytykował, czyli ustawą refundacyjną.
Po co w takim razie składać wniosek o wotum nieufności przeciwko niemu, jeśli odpokutowuje za grzechy poprzednika?
Bo jest politykiem i jako polityk musi ponosić odpowiedzialność za decyzję polityczną. Podjął decyzję polityczną - absolutnie dla mnie niezrozumiałą, irracjonalną - że z głównego krytyka pani minister Kopacz i tej ustawy stał się nagle ich głównym obrońcą. Firmuje (ustawę - red.) swoim nazwiskiem i swoim dorobkiem, również dorobkiem medycznym, lekarza - jest pracownikiem naukowym Pomorskiej Akademii Medycznej, Uniwersytetu Medycznego i pracownikiem kliniki szczecińskiej na Unii Lubelskiej.
No i teraz ma dylemat, bo musi pierwej swój własny język połknąć, niż przekonać lekarzy do tego, że ta ustawa jest dobra, skoro w sposób oczywisty jest bublem. A Tusk według zasady "divide et impera" - dzieli i rządzi, a Arłukowicza traktuje jako zderzak. I stąd - chociaż nie ukrywam swojej osobistej sympatii dla Bartosza Arłukowicza - podniosę rękę za wnioskiem o jego odwołanie, wotum nieufności, bo w polityce trzeba kierować się roztropnością, a nie chciejstwem.
Brudziński namawiał dziennikarzy, "by poszli po rozum do głowy," bo: