Trudno nadążyć za Tuskiem. Nie, nie chodzi o boisko piłkarskie. Tutaj damy radę. Nie sposób jednak nadążyć za zmianą poglądów pana premiera na Europę. W dni parzyste lider PO jest bowiem euroentuzjastą, a w dni nieparzyste eurosceptykiem. Rano szef rządu III RP chce zwiększać uprawnienia ponadnarodowych instytucji europejskich, a w popołudnie wręcz przeciwnie: ograniczać je i „nie dawać więcej władzy eurotechnokratom”.
Premier wszedł więc do kanonu polskich mądrości ludowych. Nie dziwota: taki z niego chłopek-roztropek, jakiego ze świecą szukać w Germanii czy Albionie. Ale nie tylko. Klaun z niego pocieszny, umie rozśmieszyć towarzystwo w Europie, chyba jeszcze bardziej niż nawet Silvio z Włoch, no, ale ten już emeryt. Ot, choćby powie, że Pakiet Klimatyczny to wielki sukces Polski – i już cała Unia turla się ze śmiechu, bo przecież wszyscy wiedzą, że sukces jest, fakt, ale starych krajów członkowskich, a nie tych, co weszły do UE po 2004 r.
Albo nie przyjedzie na jakiś ważny szczyt do Brukseli, wyśle w zastępstwie ministra, bo sam musi pograć w nogę z reprezentacją Biura Ochrony Rządu. Albo w ostatniej chwili umknie ze spotkania premierów Grupy Wyszehradzkiej z prezydentem Sarkozym w Bratysławie. Po co? Żeby oprowadzić Frau Merkel po gdańskiej Starówce. Albo papugować panią kanclerz RFN – Europa rechoce w najlepsze – Merkel powie tak, to Tusk też tak, Merkel powie nie, to nasz klaun też nie.
Co ciekawsze, on sam często nie wie, że właśnie rozbawił europejskie salony. Tak jak ostatnio, gdy kupił grzecznie to, co mu wciskała Angela z Nicolasem: wejście do czegoś, za co trzeba będzie zapłacić bogatszym, a potem i tak nie będzie się miało prawa głosu, jak będą zapadały decyzje. Donek kupił niemiecko-francuską kolumnę Zygmunta, a potem się jeszcze przechwalał, że świetny interes zrobił. Dokładnie jak imć Zabłocki, co to mydło szmuglował, przywiązując je do tratew pod spodem, potem się tylko dziwił, że się szmugiel udał, ale cholerne mydło się rozpuściło...
Jednak ostatnio pan premier przeszedł samego siebie. A właściwie wyszedł z siebie i stanął obok. I było dwóch Donków: jeden, euroentuzjasta, chwalący wszystko, co wymyśli Bruksela, nawet gnioty – i drugi, eurosceptyk, który, jako jedyny premier spośród 27 szefów rządów krajów członkowskich UE publicznie dopuścił możliwość rozpadu Unii... Tego nawet nie mówi odważny i twardy David Cameron! A tak właśnie rzekł imć Tusk w ostatnim dniu polskiej prezydencji i ostatnim dniu starego roku 2011.
A co do kładeczki – chodzi, rzecz jasna, o kładeczkę sondażową. Doradcy zapewne szepnęli Tuskowi, że z badań opinii publicznej wynika, iż nastąpił wzrost nastrojów eurosceptycznych, co zresztą dawno już zauważył Kaczyński. Ludzie po prostu widzą, jak nas Unia robi w trąbę. No, to hajda, Donald neofita obwieścił, że jest „zdroworozsądkowym eurosceptykiem”. Nagle, jak z bata strzelił, przesiadł się do pociągu jadącego w zupełnie przeciwną stronę niż dotychczas. Co mu nie przeszkodzi jutro wsiąść znów do ciuchci euroentuzjazmu.
Tusk eurosceptyk, Tusk euroentuzjasta. A ja sobie myślę, że to raczej „ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra”.