PO skazana na PSL, nie Janusza Paliota i SLD

Tusk w rządzie gwiazd medialnych nie potrzebuje. Wszak jasno świecić ma tylko jedna. Dlatego woli koalicję z ludowcami niż z Palikotem lub Millerem – uważa publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 20.01.2012 00:39

Mariusz Staniszewski

Mariusz Staniszewski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Pod względem arytmetycznym ostatnie wybory postawiły partię Donalda Tuska w sytuacji komfortowej. Większościową koalicję premier mógł utworzyć z trzema formacjami. Miał do wyboru PSL, SLD i Ruch Palikota. Racjonalnie zdecydował się na kontynuację zwycięskiej koalicji z PSL. Luksus tego wyboru był podwójny, bo liderowi PO wydawało się, że udało mu się założyć „przyjaciołom z PSL" podwójnego nelsona – w razie niesubordynacji może im zagrozić wyborem innego koalicjanta oraz nie umorzyć odsetek od rosnącego długu partii Waldemara Pawlaka.

Oczywiście straszak miał być używany wyłącznie w dobrym celu, czyli do przymuszenia PSL do karnego wprowadzania reform ratujących kraj przed skutkami kryzysu, jakie zostały zapowiedziane w exposé.

Przystawka może pofikać

Zgrzytem było już samo pierwsze wystąpienie premiera prezentujące program nowego rządu. „Przyjaciele z PSL" zostali zaskoczeni częścią zapowiedzianych reform, więc poczuli się wystawieni do wiatru. Najpierw nieśmiało, a potem coraz bardziej zdecydowanie zaczęli demonstrować niechęć do planu premiera. Nie wynikało ono wyłącznie z powodu politycznych kosztów wprowadzania reform. Główną przyczyną niechęci był fakt, że Donald Tusk niczego nie uzgodnił z koalicyjnym partnerem. W tej sytuacji ludowcy poczuli się jak przystawka Platformy, która nawet jeśli czasem może pofikać, to i tak ostatecznie zagłosuje według instrukcji szefa rządu.

Pawlak, w porównaniu z Palikotem i Millerem, wyrasta na postać wyjątkowo przewidywalną i lojalną

O ile urażone ambicje polityków z zasady nie powinny obchodzić obywateli, to jednak w tym przypadku urażona duma liderów PSL przełoży się na życie nas wszystkich. Ślepe wykonywanie poleceń Tuska byłoby dla nich początkiem politycznej śmierci. Zachowanie własnej podmiotowości jest dla PSL kwestią przeżycia, bo przecież na wsi ludowcy już dawno stracili dominację. Dlatego w najbliższych miesiącach partia Waldemara Pawlaka będzie zmuszona do podkreślania swojej niezależności. W zasadzie ten proces już się zaczął, bo czym, jak nie pozbywaniem się statusu przystawki, było zgłoszenie propozycji odliczania kobietom od wieku emerytalnego lat za urodzenie dziecka.

W tej sytuacji zaskakujące jest, jak szybko PO sięgnęła po pierwszy argument mający powstrzymać aktywność PSL. Nakaz zapłacenia 11 mln zł odsetek od 9 mln zł kary, jaką na partię Pawlaka nałożyła PKW, spowoduje, że przez najbliższych pięć lat – na taki okres została rozłożona spłata – formacja ta znajdzie się w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Dług pochłonie większość dotacji, jaką partia otrzymuje z budżetu. To ograniczy jej aktywność w terenie i nie pozwoli na zgromadzenie dużych środków na przyszłe kampanie wyborcze. A jeśli Tuskowi uda się przeforsować w tej kadencji całkowitą likwidację finansowania partii politycznych z budżetu państwa, PSL stanie na skraju bankructwa.

Decyzja pochodzącego z PO ministra finansów mogła być przecież inna. Gdyby umorzył np. połowę odsetek i spłatę rozłożył na dziesięć lat, nikt nie mógłby mieć pretensji. Kara nałożona przez PKW nie była przecież efektem malwersacji, ale wykorzystania błędnego rachunku bankowego podczas kampanii wyborczej. A bardziej łagodne potraktowanie ludowców nie ograniczyłoby możliwości funkcjonowania partii.

Jeśli więc tak ostro traktuje się przyjaciół z koalicji, to dowód na to, że przyjaźń ta staje się coraz bardziej szorstka. Dialog staje się albo niemożliwy, albo przynajmniej bardzo trudny. Premier, który po wyborach stał się hegemonem w polskiej polityce, może też nie chcieć dłużej oglądać się na małą partię przy podejmowaniu kluczowych decyzji. W każdym razie w koalicji chemii już nie ma. Zresztą podczas rozmowy liderów obu partii koalicyjnych Pawlak miał powiedzieć wprost, że nie musi być w koalicji.

Ciche dni

Choć na razie wygląda to tylko jak kłótnia w rodzinie, to po niej nastąpiły już ciche dni. Pawlak jest zbyt wytrawnym graczem, by w tego rodzaju rozgrywce kierować się emocjami i prowokować Tuska. Lider PSL to długodystansowiec, który wie, że na dłuższą metę to nie on poniesie większe straty z powodu zerwania koalicji. Dlatego może sięgnąć po najniebezpieczniejszą dla PO broń, czyli własną aktywność. A to właśnie zapowiadają politycy Pawlaka po decyzji ministra finansów o pełnej spłacie należności.

Ludowcy, choć w Sejmie jest ich niewielu, łatwo znajdą w parlamencie sojuszników do rozmycia najodważniejszych ustaw przygotowanych przez PO. Co więcej, prosocjalne zmiany w kolejnych rządowych ustawach – na wzór skrócenia wieku emerytalnego kobiet – będą dobrze odbierane przez znaczną część społeczeństwa. Ogrywając Tuska, będzie więc jednocześnie pokazywał twarz polityka przyjaznego ludziom.

Dla premiera taki scenariusz jest o tyle niebezpieczny, że to on ponosi główną odpowiedzialność za rządzenie. PSL do tej pory był dla niego bezpiecznym zapleczem. Jeśli ludowcy staną choćby trochę w rozkroku i jedną nogą przejdą do opozycji, oznaczałoby to raczej przyspieszone wybory niż zmianę koalicji. Bo mimo że arytmetyka daje możliwości budowania innych koalicji, to pragmatyka raczej temu przeczy. Czym innym jest przecież flirt, a nawet przelotny romans, a czym innym małżeństwo.

Ruch Palikota może być dla Tuska przydatny do prowadzenia rozgrywek z ludowcami w przypadku pojedynczych ustaw. Nie nadaje się jednak do podpisania umowy koalicyjnej. Wchodząc w alians z Januszem Palikotem, Tusk związałby się też ze skrajnym antyklerykałem Romanem Kotlińskim, który zatrudniał zabójcę ks. Jerzego Popiełuszki, skazanym za pobicie Wojciechem Penkalskim czy transwestytą Anną Grodzką.

Palikot do koalicji się pali – sam zresztą już ją proponował – ale przecież poparcia nie ofiaruje za darmo. Z jednej strony zacznie zgłaszać – już jako koalicjant – radykalne antykościelne projekty ustaw. Udział w rządzeniu i w posiedzeniach rządu u boku Tuska ustawi go w roli polityka mainstreamowego. To oczywiście nada mu powagi i wiarygodności. Z drugiej z pewnością nie przestanie szokować, bo przecież to jest główne paliwo jego politycznych sukcesów.

Na dodatek Palikot nie gwarantuje lojalności – jest solistą, co przecież pokazał, będąc w PO. To właśnie okres pobytu Palikota w Platformie jest dla premiera najgroźniejszą przestrogą przed zawiązywaniem z nim długoterminowego sojuszu. Palikot będzie spijał profity władzy i ogrzewał się w słońcu popularnego Tuska, ale gdy tylko będzie musiał ponieść jakąkolwiek odpowiedzialność za rządy, pójdzie swoją drogą.

Mitem są też jego zdolności polityczne. Nieźle wychodziło mu organizowanie happeningów, ale w codziennej pracy jest słaby. Jego komisja „Przyjazne państwo" okazała się klapą. A Tusk w rządzie gwiazd medialnych nie potrzebuje. Wszak jasno świecić ma tylko jedna.

Usiąść z Pawlakiem

Także Leszek Miller przebiera nogami do koalicji z PO. Ale ten wariant jest dla Tuska jeszcze bardziej niebezpieczny. PO i SLD miałyby w Sejmie tylko jeden głos przewagi nad opozycją, a to nie daje gwarancji sukcesu w głosowaniach. Wszak rząd Suchockiej upadł, bo jeden z posłów koalicji zatrzasnął się w toalecie. Poza tym Miller to polityk z przeszłością. Jego pojawienie się w ławach rządowych przywołałoby wspomnienia afery Rywina i grupy trzymającej władzę, przecieku starachowickiego czy afery z ubezpieczeniami Elektrowni Opole.

W czasie, gdy obecnym rządem wstrząsają kolejne afery korupcyjne – np. w MSW czy przy wydawaniu koncesji na poszukiwania gazu łupkowego – ostatnią rzeczą, której potrzebuje Tusk, to branie na garb jeszcze grzechów rządów Millera. Zwłaszcza że wiążąc się z liderem SLD, zawarłby sojusz także z jego zapleczem. A to przecież ludzie głodni stanowisk i zaszczytów. Jak demony z innej epoki w mediach pojawiliby się ludzie pokroju Marka Dyducha czy Lecha Nikolskiego.

Ponadto biorąc SLD do rządu, Tusk zaaplikowałby lewicy terapię reanimacyjną, podczas gdy politycznym celem Platformy jest, aby postkomunistyczna partia odeszła w przeszłość raz na zawsze. Niektórzy członkowie rządu „dorżnięcie lewicowej watahy" uważają nawet za swoją dziejową misję.

W porównaniu z Palikotem i Millerem szef ludowców wyrasta więc na postać wyjątkowo przewidywalną i lojalną. Jeśli Tusk rzeczywiście zamierza przeprowadzić w Polsce jakieś reformy – nawet tak połowiczne, jak likwidacja emerytur pomostowych – to będzie musiał usiąść z Pawlakiem do rozmów i uzgadniać kluczowe decyzje. W przeciwnym wypadku kadencja będzie krótsza, podobnie zresztą jak plan reform.

Pod względem arytmetycznym ostatnie wybory postawiły partię Donalda Tuska w sytuacji komfortowej. Większościową koalicję premier mógł utworzyć z trzema formacjami. Miał do wyboru PSL, SLD i Ruch Palikota. Racjonalnie zdecydował się na kontynuację zwycięskiej koalicji z PSL. Luksus tego wyboru był podwójny, bo liderowi PO wydawało się, że udało mu się założyć „przyjaciołom z PSL" podwójnego nelsona – w razie niesubordynacji może im zagrozić wyborem innego koalicjanta oraz nie umorzyć odsetek od rosnącego długu partii Waldemara Pawlaka.

Pozostało 94% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości