Mam wrażenie, że obserwujemy przyśpieszony proces samodestrukcji PO (podobny do tego, co działo się z SLD pod rządami Millera). Zapewne nie byłoby, czego żałować, gdyby nie to, że upadek PO może dać pole do działania oszalałym populistom, ale przede wszystkim dlatego, że pociągnie za sobą załamanie się zaufania do demokracji. Problemem władzy nie jest partactwo, o którym mówi prof. Łętowska, czy upadek standardów prawnych i brak kompetencji. Problemem jest kompletne lekceważenie podmiotowości obywateli przez ich pomijanie, brak konsultacji, debaty, polityki informacyjnej.
Środa obawia się, że obywatele są dla władzy jedynie przeszkodami:
Tusk jakby zapomniał, że demokracja nie jest wartością instrumentalną, której zadaniem jest wspieranie skutecznego rządzenia i legitymizowanie prywatnych politycznych karier, ale – że jest wartością samoistną, dzięki której zjadacze chleba stają się samostanowiącymi obywatelami, a władza jest reprezentantem i wykonawcą ich woli. Obywatel jest podmiotem, z którym trzeba rozmawiać, a nie przeszkodą, którą trzeba umiejętnie ominąć.
Według publicystki premier daje się poznać obywatelom w dwóch rolach:
Od czasu swojego exposé pan premier pojawia się wobec obywateli jedynie w dwóch rolach, znanych z teologii. Jest Pierwszym Poruszycielem, który zainicjował pewne procesy, nadał bieg światu, a następnie wycofał się z niego we własną prywatność. (...) Pan premier przybiera też postać groźnego Boga Ojca, który pojawia się z rzadka, głównie po to, by karać, grozić, głosić, zarządzać politycznym królestwem, a nie po to, by słuchać i rozmawiać.