Paweł Siennicki pisze:
Dość obrazowo taki proces opisał mi kiedyś jeden z polskich byłych premierów. Opowiadał po latach, że okres jego rządów wraz z upływem kolejnych miesięcy coraz bardziej przypominał rejs łodzią podwodną, która zanurzała się głębiej. Miał coraz mniej zwyczajnych spotkań, coraz bardziej był wciągany przez machinę władzy, aż z czasem spotykał się niemal wyłącznie ze swoimi współpracownikami, którzy byli jego jedynym pośrednikiem w kontaktach z zewnętrznym światem.
Właśnie jak w długim rejsie łodzią podwodną.
Autor podkreśla:
Donald Tusk był dotąd w polityce wręcz diabelsko skuteczny, ale udawało mu się to także, a może przede wszystkim dlatego, że jak mało który jego polityczny konkurent zachował zdolność wsłuchiwania się w nastroje społeczne. To sprawiało, że często występował w roli jedynego "dobrego".