Tymczasem z mojego opisu sytuacji, który w żaden sposób nie był oceną Berlusconiego ani roli jaką odegrał i odgrywa we Włoszech, pan Morawski jak prokurator w dawnych procesach o odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne wysnuł szereg karkołomnych wniosków. Po pierwsze, że obdarzam sympatią, ba, że wybielam wroga ludu Silvio Berlusconiego. Po drugie, że sztampowo bronię Berlusconiego, bo jest prawicowcem i atakował komunistów, więc jest "nasz" czyli mój ("Kowalczuk dał się przekonać tym, którzy wierzą, że krajem potajemnie rządzą komuniści"). Dalej, że podaję zafałszowane fakty (jakie? gdzie?) i celowo zniekształcam obraz Włoch. Domyśla się też mój adwersarz, że złudnie liczyłem, iż nikt w tych fałszerstwach i kłamstwach się nie zorientuje. Tymczasem dzięki czujności prokuratora Morawskiego, który o Italii wie wszystko, zostałem zdemaskowany. Dalej Morawski w polemicznym delirium imputuje mi, nie wiedzieć na jakiej podstawie, że nie mierżą mnie wulgarne programy w telewizjach Berlusconiego ani jego żałosne imprezy z udziałem luksusowych prostytutek. Na koniec Morawski stawia mi diagnozę: popularność lewicy, w tym komunistów we Włoszech budzi u mnie odrazę, bo pochodzę z kraju, gdzie komunizm został skompromitowany i poucza: "Trzeba umieć odróżnić fakty od sympatii politycznych, gorsze Włochy od tych lepszych". To nawiązanie do równie kuriozalnego zarzutu jakobym nie umiał odróżnić gorszych Włoch Berlusconiego od lepszych charyzmatycznego nowego premiera Mario Montiego.
Polemizować z tym wiadrem pomyj trudno, bo wszystko, co napisał Morawski jest po prostu nie na temat, jak się kiedyś mówiło "od czapy". Poraża łatwość, z jaką zupełnie bezpodstawnie sięga po insynuację imputując mi zespół poglądów i gustów, politycznych sympatii, których nigdy nie wyraziłem, a które lokują mnie ideologicznie po stronie ślepej z nienawiści skrajnej prawicy, estetycznie tam, gdzie mieszka szmira, zaś moralnie w krainie kłamców. Morawski nie polemizuje z przytoczonymi przeze mnie przykładami, bo faktom przeczyć trudno. Ale pisze, że wybrałem kilka przypadkowych cytatów z wpisów przypadkowych internautów, którzy chcieli Berlusconiemu wsadzić kulkę w łeb, co mój polemista uznał za manipulację. Sęk w tym, drogi Panie, że tych wpisów było kilkadziesiąt tysięcy na dwóch zaledwie stronach Facebooka w ciągu kilku dni. Ale to nie przeszkadza Morawskiemu napisać: "To dość ciekawy pomysł, żeby na opis atmosfery w kraju przytaczać internautów". Zupełnie jakbym napisał, że tak powiedział mój fryzjer. Cały właśnie problem w tym, że podobny demon agresji, nieskrywanej nienawiści do medialnego krezusa, opętał miliony Włochów. Osobną i nie będącą przedmiotem mojego artykułu jest kwestia do jakiego stopnia na tę niechęć rodaków i wielu krytyków zagranicą Berlusconi sam sobie zasłużył. A właśnie tylko o tym i o mnie pisze w swojej polemice Morawski.
Skoro zaś o manipulacji mowa, pan Morawski moje słowa "wszystkie zarzuty były wyssane z palca", a tyczące się jedynie zarzutów o mafijne uwikłanie (sąd w końcu uznał, że to bzdura), bez zmrużenia oka przypisuje mojej opinii o wszystkich procesach wytoczonych Berlusconiemu - w tym o korupcję. Dalej zarzuca mi Morawski kłamstwo, bo napisałem, że 80 proc. włoskich mediów wspiera włoską lewicę. Argumentem ma być to, że 40 proc. włoskich widzów regularnie ogląda telewizje Berlusconich, że gazety koncernu Berlusconich czytają "masy ludzi". Po pierwsze media to nie tylko telewizja, po drugie, co chyba logiczne, miałem na myśli wyłącznie media, które zajmują się polityką. Powinienem jednak to zaznaczyć i biję się teraz w piersi. Jeśli jednak pominąć dziennik "Il Giornale" i tygodnik "Panorama", media należące do imperium Berlusconiego to apolityczne media komercyjne, w których goły biust przysłania wszystko. Ich trzema stacjami tv, jeśli pominąć oglądane przez 7 proc. Włochów serwisy informacyjne Rete 4, rządzą prawa komercji, a nie ideologii czy polityki.
W swoim tekście, zarzucając mi motywowaną ideologicznie ślepotę, Morawski kreśli portret skorumpowanych Włoch Berlusconiego, Włoch nepotyzmu, przywilejów, pogardy dla zasad, prawa i kompetencji. Insynuuje, że takich Włoch bronię, choć od lat o takiej właśnie Italii piszę niemal dzień w dzień w swoich tekstach w "Rzeczpospolitej", często w "Polityce", też w "Newsweeku" i "Playboyu". Szkoda, że przed formułowaniem swoich sądów Morawski nie sięgnął po choćby kilka z nich. Ufam, że zabrakło czasu, a nie elementarnej przyzwoitości.
Niech więc będzie i mnie wolno postawić diagnozę Morawskiemu idąc tropem jego sposobu wnioskowania i szpetnych sztuczek retorycznych. Otóż obawiam się, że Morawski padł ofiarą ohydnej atmosfery panującej w Polsce, gdzie rzeczową dyskusję zastąpiły pyskówki, wulgarne słowa i gesty; gdzie wielu publicystów przepoczwarzyło się w politruków i traktują swoich adwersarzy jak godnych najwyższej pogardy osobistych wrogów, których trzeba koniecznie i wszelkimi środkami zohydzić; gdzie za napastliwe i agresywne wywiady w TV dają nagrody państwowe.
Podejrzewam ponadto, że Morawski pisze nie na temat, bo na dźwięk słowa "Berlusconi" zareagował odruchowo pełną nienawiści histerią, która nie pozwoliła mu intelektualnie ogarnąć sensu mojego artykułu. Pisze Morawski: "Berlusconi uosabia korupcję, nepotyzm, wulgaryzm, szowinizm. Uosabia plutokrację. Rządzi umysłami obywateli. Jest belzebubem". I chyba nie zdaje sobie zupełnie sprawy, że tym samym stał się chodzącym dowodem słuszności tego, co napisałem o skuteczności zabiegów demonizacji Berlusconiego. Co więcej, Morawski między wierszami stara się tę kampanię nienawiści usprawiedliwiać. By pozostać w wysublimowanej poetyce polemiki Morawskiego, nie mi będzie na koniec wolno wyrazić nadzieję, że jego tekst świadczy jedynie o chwilowym, choć ostrym, wywołanym emocjami niedowładzie organu intelektualnego. Mógłbym jeszcze wyrazić nadzieję, że swoje analizy ekonomiczne PBP Banku opiera Pan na solidniejszych i uczciwszych zasadach od tych, które stosuje pan w publicystyce.