Rodzi się potrzeba stworzenia nowej formy dziennikarskiej: przeglądu braków w mediach. Szczególnie tych elektronicznych. Tak jakoś się znowu porobiło, że najciekawsze jest obserwowanie, czego w nich zabrakło. Bogu dzięki, pozostaje parę gazet, których nie udało się władzy i salonowi spacyfikować, a i internet wciąż pozostaje poza kontrolą.
Ale, jak wielokrotnie to Państwu wyliczałem, gazety docierają do około miliona odbiorców, treści publicystyczne w sieci ? też z grubsza licząc do miliona, i to mniej więcej tego samego. Z czego oczywiście spora część to ludzie identyfikujący się z warstwą rządzącą i dotknięci psychologicznym, syndromem wyparcia, odrzucający bardzo emocjonalnie wszelkie przekazy naruszające wyobrażenie o elitach, na identyfikacji z którymi zbudowali poczucie własnej wartości.
Natomiast media elektroniczne docierają do kilkunastu milionów. Z czego oczywiście większości wpadają w jedno ucho, by wypaść drugim ? ale też nie o to w ich przekazie chodzi, by przekazać jakieś konkretne przesłanie. Chodzi o to, by stworzyć odbiorcy ? tu użyć trzeba ulubionego pojęcia psychologów ? poczucie emocjonalnej stabilności i bezpieczeństwa. Przeciętny telewidz nie po to zerka jednym okiem na dziennik telewizyjny, żeby wiedzieć, co się zdarzyło; i tak po minucie nie umie powtórzyć, co tam mówili. Przeciętny telewidz tym zerknięciem utwierdza się w przekonaniu, że nie jest źle, świat się nie wali, a jakby się miał zawalić, to zostaniemy o tym w porę poinformowani.
Dlatego tak naprawdę ważniejsze jest nie to, co się konkretnie w telewizji powie, ale jakie tematy zmieszczą się w przekazie, a jakie nie. Gazeta może odkryć aferę, ale afera ta wybuchnie, wstrząśnie opinią publiczną, dopiero wtedy, gdy temat podejmie telewizja.
I właśnie odnotowywanie, jakich tematów telewizja nie podjęła staje się coraz bardziej pouczające dla człowieka oddającego się temu elitarnemu zajęciu, jakim jest czytanie.