W apelu chodzi o sprzeciw wobec przygotowanej przez senacką komisję ustawodawczą nowelizacji, która zastępuje obecne prawo o sprostowaniach prawem o odpowiedziach. Zmiana taka prowadziłaby do drastycznego ograniczenia wolności słowa w Polsce. W przypadku sprostowania trzeba wykazać, że podane przez gazetę lub tygodnik fakty nie miały miejsca. Odpowiedź podobnie jak sprostowanie miałaby być publikowana bezpłatnie. Mogłaby ona jednak być dwukrotnie dłuższa niż tekst, do którego by się odnosiła. Przede wszystkim zaś autor odpowiedzi wcale nie musiałby wykazywać fałszywości tekstu prasowego, wystarczyłoby, że napisałby o "zawartych w tekście [prasowym] ocenach".
Łatwo sobie wyobrazić, jakie byłyby konsekwencje takiej zmiany: każdy bohater tekstu dziennikarskiego miałby prawo domagać się publikacji swej polemiki. Jak wyglądałaby wtedy publicystyka polityczna? Zresztą, nie chodzi tu tylko o politykę. Na czym miałaby polegać rola krytyka literackiego, teatralnego czy muzycznego, skoro po publikacji każdej jego oceny trzeba byłoby liczyć się z koniecznością publikacji odpowiedzi?
Zapytany o sprostowanie, jakie obecnie są drukowane na łamach gazet, Lisicki odpowiada:
Nie uważam, żeby prawo do sprostowań było fikcją. Nie jest też prawdą, że to od gazety zależy w jakim miejscu i jakimi literami opublikuje sprostowanie: to właśnie jest przedmiotem rozstrzygnięcia przez sądy. Być może nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale sąd precyzyjnie może określić miejsce i wielkość sprostowania. To, co należałoby zmienić, to z pewnością przyspieszyć tempo prac sądów. Tym jednak projekt senacki się nie zajmuje. (...) Zawsze można dyskutować o zaostrzeniu prawa. Tylko same dobre chęci nie wystarczają. A przygotowana przez Senat zmiana byłaby klasycznym przypadkiem "wylewania dziecka z kąpielą".
Paweł Lisicki mówi o powodach, dla których Senat zajmuje się tą sprawą: