Na Facebooku ruszyła nowa inicjatywa: grupa internautów namawia do zasypywania redakcji Słownika Języka Polskiego, edytowanego przez Państwowe Wydawnictwo Naukowe, listami protestacyjnymi, domagającymi się zmiany haseł „krzywdzących, nieprawdziwych, opartych na stereotypach”
To niedopuszczalne! oburzają się wnioskodawcy, cytując jako przykład hasła „żyd”, „cygan” i „pigmej” — co znamienne, pisane z małej litery, a więc traktowane jako rzeczowniki pospolite. Cóż z pigmejem? Otóż, wedle PWN, słowo to bywa wypowiadane „1. pot. «obraźliwie o człowieku niskiego wzrostu» 2. pot. «obraźliwie o kimś małodusznym»”. Cygan? „1. pot. «o kimś, kto prowadzi nieustabilizowany lub wędrowny tryb życia» 2. pot. «o człowieku mającym śniadą cerę i ciemne włosy» 3. pot. «o kimś, kto kłamie i oszukuje»”.
Temperatura protestu jest wysoka: autorzy protestu powołują się na artykuł dra Michała Bilewicza, członka zespołu „Krytyki politycznej”, który przestrzegając przed „językiem nienawiści” przypomina pogardliwe audycje radia rwandyjskiego poprzedzające masakrę Tutsi, Facebookowi sympatycy dorzucają zaś próbki antysemickich fraz w najobrzydliwszej postaci, wyszukane w portalach, na YouTube i gromadzone przez dziennikarzy "Gazety Wyborczej", najwyraźniej zrównując redaktorów PWN z Leszkiem Bublem i sugerując, że na Miodowej trwa ostrzenie maczet.
Zamiast odpowiadać równie emocjonalnym językiem, ubolewając nad pojawieniem się w Polsce hunwejbinów, warto spokojnie przypomnieć definicję (o zgrozo, PWN), w myśl której słownik jest „zbiorem wyrazów ułożonych i opracowanych według pewnej zasady, zwykle objaśnianych pod względem znaczeniowym”. Nie zaszkodziłoby też najwyraźniej objaśnić wnioskodawcom popularny skądinąd skrót „pot. ”, oznaczający użycie potoczne, obiegowe, zwykle związane z niższymi rejestrami języka. Warto wreszcie, zanim ogarnięci pragnieniem uzdrowienia świata internauci nie rzucą się do wydzierania co obrzydliwszych plansz z atlasów chorób skórnych, oddawania na przemiał zdjęć grzybów trujących, a choćby i niejadalnych, wymazywania z encyklopedii nazwisk reakcyjnych autorów i siekania roczników statystycznych, informujących bezlitośnie o głodzie, epidemiach i bezrobociu, przypomnieć nieśmiało o funkcji dokumentacyjnej, jaką ma za zadanie spełniać słownik. Owszem, Karol Marks, myśliciel chętnie przywoływany przez "Krytykę...", zadeklarował był wprawdzie w nieśmiertelnych „Tezach o Feuerbachu” iż „filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat, idzie jednak o to, aby go zmienić” — nawet on jednak milczał o leksykografach. Tymi zajął się dopiero opisany przez Orwella personel Ministerstwa Prawdy.