Rok 2013 będzie dla polskiej sceny politycznej przełomowy i fundamentalny. Po pierwsze, PO straci centrum, bo nie będzie już dalej w stanie udawać partii prawicowo-lewicowej, która dla każdego ma coś miłego. W końcu stanie się jasne, że miejsce Platformy jest tak naprawdę po lewej stronie, gdyż już teraz zawiera sojusze z Ruchem Palikota czy SLD w kluczowych głosowaniach, w których PSL ma inne zdanie niż partia Donalda Tuska.
Poza tym skończył się wzrost gospodarczy na sztucznym wspomaganiu, możliwy tylko dzięki wpompowaniu w gospodarkę w ostatnich pięciu latach łącznie ponad biliona złotych (300 miliardów pomocy publicznej, 400 miliardów nowego długu publicznego i 400 miliardów pożyczek gospodarstw domowych) i dziś wszyscy dostaniemy rachunek za pięć lat gospodarczych zaniedbań. Niestety, nie stać nas na jego zapłatę.
Wzrosną podatki
Ale zacznijmy od początku. Dane ekonomiczne za ostatni kwartał zeszłego roku nie pozostawiają złudzeń: kilkunastoprocentowy spadek produkcji przemysłowej oznacza, że recesja w naszej gospodarce nie jest już tylko przewidywanym zagrożeniem, ale stała się faktem. Co za tym idzie, rząd nie ma szans, by zrealizować założony plan przychodów budżetowych i nie pomogą mu w tym żadne fotoradary ani intensywna praca policji i skarbówki. Nie ma także mowy o ratowaniu się zwiększeniem deficytu budżetowego, ponieważ nie pozwala na to już prawo – gdy przekroczyliśmy próg ostrożnościowy, nie możemy ustalać deficytu większego niż w roku poprzednim.
Już pierwszy miesiąc 2013 roku pokazał dobitnie, że rząd stracił zdolność narzucania opinii publicznej tematów zastępczych i przykrywania nimi problemów gospodarczych
Oznacza to jedno: rząd znowu podniesie podatki. To już w zasadzie przesądzone – w tym roku podniesiony zostanie VAT, i to do stawki 25 proc., czyli najwyższej w Europie. A i to może nie wystarczyć, byśmy nie przekroczyli dopuszczalnego limitu wydatków sektora publicznego. W najgorszym wypadku, jeśli przekroczymy próg kryzysowy, to trzeba będzie w bardzo krótkim czasie zbilansować cały sektor finansów publicznych. A to oznacza, że minister Rostowski będzie musiał znaleźć od ręki około 80 mld złotych oszczędności lub nowych podatków. To cztery razy tyle, ile wydajemy na utrzymanie armii – a próba znalezienia takich pieniędzy w kieszeniach podatników zniszczy koalicję partii, które będą musiały zwolnić swoją klientelę lub ograbić kieszenie dotkniętych kryzysem Polaków.