„Inteligentny, kulturalny, klasą przewyższa gladiatorów prezesa Kaczyńskiego" – napisał ostatnio o Jarosławie Gowinie na swoim blogu na portalu tygodnika „Polityka" Daniel Passent. To zauważają wszyscy, którzy boją się Gowina, chociaż nie wszyscy tak otwarcie o tym mówią. Ale właśnie dlatego, że to zauważają, tym bardziej się go boją. Boją się Gowina nie od dziś, ale dziś wiedzą już na pewno, że to nie przelewki.
Boją się mniej więcej od momentu, kiedy w 2007 r. ten wychowanek ks. Tischnera (o czym jego krytycy wolą nie wspominać) wszedł do czynnej polityki na miejsce Jana Rokity. I tak jak dawniej Rokicie, tak odtąd Gowinowi przypisują cechy demoniczne. Jak dawniej niewinne zdanie Rokity z wywiadu dla „Gazety Wyborczej", że Polsce potrzebne jest „ściągnięcie lejców" służyło do straszenia dzieci, tak teraz służy do tego np. przytomna uwaga Gowina, że konwencja Rady Europy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie jest pisana z pozycji ideologii feministycznej wrogiej rodzinie jako takiej.
Minister sprawiedliwości nie jest żadnym tam „talibem". Jest po prostu politykiem krytycznym wobec nowoczesności bezrefleksyjnej
Ten strach właściwie należałoby nazwać lękiem, bo jego przyczyna ulega charakterystycznej defiguracji. Otóż, wyprowadza się z tych stwierdzeń (dawniej Rokity, a teraz Gowina) zupełnie nieprawdopodobne figury: dążeń autorytarnych, jak w przypadku Rokity, lub dążeń do katolickiego państwa wyznaniowego , jak w przypadku Gowina.
Celebryci nadają ton
Kto się boi? Na pierwszym miejscu (bo najbardziej ich widać i słychać) celebryci tacy jak Kuba Wojewódzki czy Kora, na drugim - lewicowi intelektualiści jak Jan Hartman czy Magdalena Środa. Wreszcie, na trzecim miejscu - politycy. Głównie politycy lewicy (ci z SLD i ci od Palikota), ale także ci z lewicowej i centrowej części Platformy jak Małgorzata Kidawa-Błońska czy Rafał Grupiński.