Uruchomić państwową machinę, zebrać tysiące stron dokumentów i ekspertyz, zaangażować prawników, wydać tysiące złotych na procesy - wszystko po to... by móc opodatkować firmowe imprezy integracyjne przy "szwedzkim stole". Na taką heroiczną misję wyruszył minister finansów Jan Anthony Vincent-Rostowski. I ją przegrał. Jego misterny plan legł w gruzach dzięki wyrokowi Naczelnego Sądu Administracyjnego. Sprawę - w której widzimy skoncentrowaną i destylowaną formę czystego kafkowskiego absurdu - opisuje "Dziennik Gazeta Prawna."
Zakład pracy, który podczas spotkania integracyjnego dla pracowników podał potrawy w formie bufetu, nie musi odprowadzać zaliczek na PIT. Tak wynika z najnowszego orzeczenia Naczelnego Sądu Administracyjnego.
– W takiej sytuacji nie jest możliwe określenie przychodu pracowników, ponieważ nie wiadomo, kto ile czego zjadł i wypił – podkreślił sędzia Sławomir Presnarowicz. Dodał, że gdyby zgodzić się z fiskusem, to każdy pracownik na koniec spotkania musiałby wypełnić i podpisać deklarację, w której określiłby w gramach wagę spożytego posiłku.
Taki wyrok zapadł w sprawie miejskiego zakładu komunalnego, który co roku organizuje wigilijne spotkanie opłatkowe. Zapewnia wówczas pracownikom drobny poczęstunek w formie szwedzkiego stołu. Koszty opłaca ryczałtem przy założeniu, że wszyscy zatrudnieni będą obecni. Udział w spotkaniach nie jest jednak obowiązkowy, w praktyce przychodzi na nie ok. 50–70 proc. załogi. Zakład podkreślił, że nie ma pełnej wiedzy, kto konkretnie pojawił się na spotkaniu. Uważa więc, że w praktyce nie ma możliwości rozliczenia przychodu z nieodpłatnych świadczeń otrzymanych przez pracowników.
Minister finansów się z tym nie zgodził.