– Chciałoby się, chciało. Ale powiem panu premierowi, że wolimy koalicjanta, którego mamy dzisiaj. Dziękuję za propozycję, ale jeszcze poczekamy i być może bardzo długo nie będziemy musieli z niej korzystać – szydził wicepremier Jacek Rostowski z Leszka Millera, który podczas wtorkowej debaty nad zmianą ustawy o finansach publicznych przejęzyczył się i powiedział o koalicji PO-SLD. Te szyderstwa do tego stopnia dotknęły Millera, że powiedział z sali: „jest pan głupi”. A w odpowiedzi usłyszał od Krystyny Skowrońskiej z PO, również z sali, że mu „słoma z butów wychodzi”.
Niezależnie od tego, co publicznie mówią politycy Platformy, informacje o rosnącej sympatii między Tuskiem a Millerem i o częstych spotkaniach obu polityków krążą po scenie politycznej od dawna. Politycy innych partii nieraz wytykali to Sojuszowi, a działacze SLD bronili się, że o żadnej koalicji z PO nie ma mowy. Jednak trzy niedawne wydarzenia dają podstawy do podejrzeń, że coś jest na rzeczy.
Po pierwsze, Sojusz nie zaangażował się w akcję zbierania podpisów pod referendum w sprawie odwołania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz z PO. Poparła ją cała opozycja. Miller tłumaczył, że odwołanie pani prezydent nic nie da, bo premier wprowadzi komisarza, a więc PO i tak będzie rządziła do końca kadencji, referendum zaś będzie drogo kosztowało.
Po drugie, SLD poparł kandydaturę Krzysztofa Kwiatkowskiego z PO na prezesa NIK. – Uznaliśmy, że kiedy w szranki staje ceniony polityk, także w gronie SLD oddamy nasze głosy – oznajmił lider partii. W rezultacie żadna inna partia nie zgłosiła swojego kandydata, uznając, że Kwiatkowski i tak wygra, mając poparcie PO, PSL i SLD.
A w tym tygodniu Miller zapowiedział, że nie poprze wniosku Solidarnej Polski o wotum nieufności dla Rostowskiego ani propozycji PiS, by powołać komisję śledczą do zbadania przyczyn dziury budżetowej. – Żaden wniosek o wotum nieufności w tym Sejmie nie przejdzie – tłumaczył Miller.