Gdy upadł Związek Radziecki, Borys Dekanidze przesiadywał w wileńskiej knajpie dla nowobogackich pod obrazem przedstawiającym byka, który krwawo rozprawił się z torreadorem. Sam rozprawiał się z wrogami swojej organizacji mafijnej zwanej brygadą wileńską. Za zorganizowanie zabójstwa dziennikarza został skazany na karę śmierci. Wykonano ją w 1995 r., była to ostatnia egzekucja na Litwie i jedna z ostatnich na terenie dzisiejszej UE.

Symbolem tamtych czasów była śmierć zasłużonego dla świeżo uzyskanej wolności prasy dziennikarza, na którym zemściła się wyhodowana w czasach sowieckich mafia. 18 lat później Litwinami wstrząsnęło inne morderstwo. Również symboliczne. Teraz symbolem czasu kryzysu moralnego i ekonomicznego jest śmierć nastolatki, porwanej, prawdopodobnie przez bezrobotnych recydywistów, a później zgwałconej i spalonej żywcem. W związku z tym morderstwem prominentni politycy dwóch populistycznych ugrupowań z czteropartyjnej koalicji zasugerowali przywrócenie kary śmierci. Szef sejmowej frakcji Partii Porządek i Sprawiedliwość złożył projekt odpowiednich poprawek do kodeksu karnego. A przewodniczący Sejmu Vydas Gedvilas (z Partii Pracy) dodał, że być może by go poparł. Z pełną świadomością, że jest to niezgodne z „międzynarodowymi zobowiązaniami" (wobec UE i Rady Europy). Obie partie słusznie wyczuwają nastroje społeczne. Nie ma chyba innej sprawy, która tak jak kara śmierci dzieliłaby społeczeństwo od politycznych wybrańców, a ściślej przyjmowanego przez nich prawa. W 2010 r. trzy czwarte Brytyjczyków uważało, że to właściwa kara za niektóre rodzaje morderstw. Pojawia się pytanie, czy tę rozbieżność między poczuciem sprawiedliwości wyborców a prawem da się utrzymać na zawsze. Zwłaszcza że kluczowy argument przeciwko karze śmierci, że z powodu błędów sądowych może dojść do wykonania wyroku na niewinnym człowieku, staje się coraz mniej aktualny. Dzięki rozwojowi nauki.