Zaczynam podejrzewać, że Jacek Żakowski z jakiegoś powodu bardzo nie lubi byłego ministra sprawiedliwości i szefa Polski Razem Jarosława Gowina. Jeszcze kiedy ten był w rządzie, Żakowski nazywał go "chwastem" i porównywał do Pinocheta (to za słowa: "potrzebne są zdecydowane zmiany: uproszczenie systemu podatkowego, redukcja zatrudnienia w administracji państwowej, przemyślenie funkcji państwa. Trzeba zawęzić władzę państwa tam, gdzie jest ono niekonieczne, i wzmocnić tam, gdzie go potrzebujemy").
Okazuje się jednak, że polityk z Krakowa jest nie tylko quasi-faszystą, ale i bolszewikiem. Takie rewelacje można było usłyszeć w piątkowym porannym wywiadzie dziennikarza z Gowinem w radiu TOK FM. Wywiadzie, który Żakowski zaczął od poinformowania słuchaczy, że to Gowin zwrócił się do niego z pytaniem o możliwość wystąpienia w jego programie (jak tłumaczył Gowin, zadzwonił dlatego, że wcześniej to Żakowski go zapraszał, lecz nie mógł wówczas przyjść).
Reszta rozmowy była prowadzona w równie napiętej atmosferze, co było o tyle dobre, że pokazało, że Żakowski potrafi prowadzić wywiady "na kontrze" - szkoda tylko, że umiejętności tej nie prezentuje przy innych okazjach, jak choćby gdy jego gościem był premier Donald Tusk.
Jackowi Żakowskiemu nie podobała się przede wszystkim reorganizacja sądownictwa zarządzona przez Gowina. Reforma ta doprowadziła do swoistego strajku ponad stu sędziów, którzy zostali przeniesieni do innych sądów na mocy decyzji podpisanej przez wiceministrów - co Sąd Najwyższy uznał za "skuteczne", lecz bezprawne.
I choć Gowin tłumaczył, że praktykę przenoszenia sędziów z podpisem wiceministrów (też będących sędziami) stosowano od 1997 roku, a Sąd Najwyższy orzekał wcześniej, że jest to zgodne z prawem, Żakowski zawyrokował: