Podobno historia to vitae magistra, ale widocznie nie nauczyła ona zbyt wielu zachodnich polityków, którzy kontynuują dzieło swoich mentalnych poprzedników - appeaserów z lat 30-tych. Dlatego zamiast stanowczej odpowiedzi na bezwstydne zagarnięcie Krymu przez Rosję, mamy kolejne wielkie słowa, centymetrowe kroczki oraz grożenie "kosztami", których politycy walczący o reelekcję nie chcą nałożyć i ponieść. Weźmy dzisiejsze sankcje. Te europejskie obejmują 21 osób, z których najwyższy rangą to były przewodniczący rosyjskiej Rady Federacji (a obecnie "zwykły" deputowany) Siergiej Mironow. Wśród osób nie ma żadnej, która faktycznie kreowała rosyjską politykę. Miejsca zabrakło tutaj - dzięki sprzeciwowi Finlandii i Włoch - nawet dla czołowego propagandysty Dmitrija Kisielowa, który na antenie państwowej telewizji groził zamienieniem Ameryki w "radioaktywny popiół".
Amerykanie wzięli się za trochę bardziej znaczących ludzi - wśród nich wicepremiera Dmitrija Rogozina i kremlowską szarą eminencję Władysława Surkowa. Ale i u nich sankcje te wzbudziły nie strach, lecz politowanie.
Wydaje mi się, że jakiś dowcipniś układał ten szkic dekretu Obamy (...) Nareszcie dostałęm to, na co czekałem - prawdziwą światową sławę. Dziękuję Waszyngtonowi.
- to Rogozin na Twitterze.
Nie inaczej zareagował Surkow, jeden z głównych ideologów Kremla i twórca pojęcia "suwerennej demokracji", jaką ma być system polityczny Rosji. Zapytany przez dziennikarza "Moskowskiego Komsomolca" o reakcję na sankcje, Surkow odpowiedział: