Tusk wzmacnia przed wyborami strategię „ciepłej wody”

Przemówienie premiera na sobotniej konwencji PO było nijakie. Ważniejsze od tego, co w nim padło, jest to, czego nie powiedział. A dał do zrozumienia, że nie chce podejmować wyzwań.

Publikacja: 14.04.2014 01:30

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Każdy, kto oczekiwał jakiejś nowej myśli, pomysłu, pchnięcia przez rządzącą partię kampanii na nowe tory, może się czuć rozczarowany. Więcej, mocno zawiedziony. Premier Donald Tusk na sobotniej konwencji Platformy Obywatelskiej w Sopocie wypadł blado. Znów zagrała zdarta płyta obarczania Prawa i Sprawiedliwości niezawinionymi grzechami oraz szukaniem głównego zagrożenia dla Polski w największej partii opozycyjnej.

Tym razem jednak ta melodia zabrzmiała wyjątkowo zgrzytliwie. Premier zarzucający ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego, że oddala nas od Zachodu oraz że w tej sprawie „między PO i PiS różnice są kluczowe", a partia Kaczyńskiego „nieustannie kwestionuje obecność Polski w UE", ociera się o groteskę. Nikt, łącznie z postkomunistami, po 1989 r. nie zawracał Polski na Wschód, nie ma też zamiaru robić tego prezes Kaczyński. Dla wszystkich obserwatorów życia politycznego jest to oczywiste. To, że PiS i inne partie stawiają pytania o to, jak ma wyglądać nasze miejsce w Unii Europejskiej, jest – zwłaszcza po okresie kryzysu, gdy jak na dłoni dostrzegliśmy ukrywane dotychczas egoizmy i narodowe interesy – jak najbardziej uzasadnione. Nie powinno być to przedmiotem krytyki, ale jako pierwsza powinna tak działać rządząca Polską partia. Tak robią Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy. Donald Tusk powtarzał w tym kontekście banały o tym, że nasza polityka „musi być oparta na wspólnocie euroatlantyckiej" czy o tym, że „granice są nienaruszalne". Co do tego zgadzają się w Polsce wszyscy. Prawdziwym wyzwaniem jest podmiotowa polityka wobec wielkich tego świata.

Właśnie ta idylliczna wizja obecności Polski w UE to drugi podstawowy zarzut wobec PO i premiera. Słyszeliśmy już, że Polska ma się rozwijać dzięki 500 mld zł z Unii. Tylko czy to wystarczy? Czy nasze problemy rozwiąże za nas Wspólnota? Czy to jest polityka na miarę naszych ambicji? Co będzie, gdy skończą się pieniądze płynące do nas wartkim strumieniem z Brukseli? Jaki mamy pomysł na rozwój?

Premier od dawna już na te pytania nie odpowiada – ani werbalnie, ani zarządzając rządem. Jesteśmy świadkami administrowania naszą rzeczywistością, a nie realizacji jakiegoś strategicznego planu. Administrowanie to za mało. Po osiągnięciu naszych geostrategicznych interesów, tj. przystąpienia do Paktu Północnoatlantyckiego i UE, w momencie gdy wyczerpujemy proste zasoby rozwoju, a nad nami zbierają się czarne chmury wyzwań (bezpieczeństwo, demografia, model rozwoju gospodarki, miejsce w UE), nie stać nas już na bierne płynięcie z prądem. Wyzwania wcześniej czy później nas dopadną.

I to jest właśnie trzeci, główny zarzut wobec polityki premiera Donalda Tuska. Brak woli (bo chyba nie umiejętności) dostrzeżenia zagrożeń i szans oraz skuteczna strategia realizacji takiej polityki, która na nie odpowie i będzie wzmacniać nas w długim horyzoncie.

Występując w sobotę na konwencji w Sopocie, premier dał do zrozumienia, że wielkie projekty już się skończyły. Że to Polska jest w awangardzie zmian. Że to my jesteśmy wzorem dla innych do naśladowania. My już swoje zrobiliśmy – przekonuje Tusk. „Polacy mogą czuć się zmęczeni nieustannym nawoływaniem od 1989 r. do reform" – mówił premier. Przekonywał, że inni nie podjęli tego wysiłku.

Jak odczytywać te słowa szefa polskiego rządu? Odważnych reform już nie będzie. Zarządzanie, administrowanie, reagowanie na bieżące problemy, gaszenie pożarów. Taka jest strategia Platformy Obywatelskiej i premiera na nadciągający czas. Wróciła w całej mocy stara strategia utrzymywania „ciepłej wody w kranie".

Dla Tuska najważniejszym zadaniem jest wygranie kolejnych wyborów – zarówno tych, które będą w maju do europarlamentu, jak i przyszłorocznych do polskiego Sejmu i Senatu. Trudno zarzucać politykowi, by tego nie chciał. Jednak dla Platformy Obywatelskiej władza staje się celem samym w sobie. Polityka jako sztuka realizacji projektów dla dobra wspólnego to mrzonka – przekonują nas liderzy rządzącej partii. Czy tak ma wyglądać rządzenie?

Jeśli spogląda się na to z perspektywy wyzwań, na pewno nie. Większości Polaków to jednak nie przeszkadza. Wolą na krótką metę święty spokój, niż martwić się, jaki los spotka nad Wisłą ich dzieci. Powinni sobie jednak zadać pytanie, czy bez wzięcia się za bary z rzeczywistością ktoś nad tą Wisłą w ogóle zostanie.

Każdy, kto oczekiwał jakiejś nowej myśli, pomysłu, pchnięcia przez rządzącą partię kampanii na nowe tory, może się czuć rozczarowany. Więcej, mocno zawiedziony. Premier Donald Tusk na sobotniej konwencji Platformy Obywatelskiej w Sopocie wypadł blado. Znów zagrała zdarta płyta obarczania Prawa i Sprawiedliwości niezawinionymi grzechami oraz szukaniem głównego zagrożenia dla Polski w największej partii opozycyjnej.

Tym razem jednak ta melodia zabrzmiała wyjątkowo zgrzytliwie. Premier zarzucający ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego, że oddala nas od Zachodu oraz że w tej sprawie „między PO i PiS różnice są kluczowe", a partia Kaczyńskiego „nieustannie kwestionuje obecność Polski w UE", ociera się o groteskę. Nikt, łącznie z postkomunistami, po 1989 r. nie zawracał Polski na Wschód, nie ma też zamiaru robić tego prezes Kaczyński. Dla wszystkich obserwatorów życia politycznego jest to oczywiste. To, że PiS i inne partie stawiają pytania o to, jak ma wyglądać nasze miejsce w Unii Europejskiej, jest – zwłaszcza po okresie kryzysu, gdy jak na dłoni dostrzegliśmy ukrywane dotychczas egoizmy i narodowe interesy – jak najbardziej uzasadnione. Nie powinno być to przedmiotem krytyki, ale jako pierwsza powinna tak działać rządząca Polską partia. Tak robią Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy. Donald Tusk powtarzał w tym kontekście banały o tym, że nasza polityka „musi być oparta na wspólnocie euroatlantyckiej" czy o tym, że „granice są nienaruszalne". Co do tego zgadzają się w Polsce wszyscy. Prawdziwym wyzwaniem jest podmiotowa polityka wobec wielkich tego świata.

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości