Najpierw był Krym. Teraz rewoltują obwód doniecki. Za kilka dni zacznie się w Odessie, a potem czas na nas. Bo my to wciąż w myślach Putina dawny Związek Radziecki!
Nie mylił się, przynajmniej w kwestii Odessy. Niemal 50 ofiar zamieszek w Odessie to dramatyczne potwierdzenie scenariusza, który realizuje się na naszych oczach. Czy kolejnym przystankiem na drodze do odbudowy imperium będzie Naddniestrze? Nie mam wątpliwości. Samozwańcza republika może być znakomitą bazą wypadową południowo-zachodniej flanki Federacji Rosyjskiej. Lokalną walutą są tam już co prawda lokalne, ale jednak ruble, godłem jest nieco zmodyfikowany herb Mołdawskiej Republiki Radzieckiej, na ulicach słyszy się tylko język Puszkina. I co najważniejsze, stacjonują tam rosyjscy żołnierze, pozostałość po osławionej XIV Armii ZSRR. Czemu więc realizujący swój imperialny sen Putin miałby nie skorzystać? Problem tylko w tym, że Naddniestrze to wciąż w sensie formalnym część Republiki Mołdawii. Państwowości Mołdawskiej Republiki Naddniestrza nie uznaje nawet Rosja. Może dlatego, że to wielka pralnia pieniędzy i stolica europejskiej kontrabandy. Zresztą motywy Moskwy w tej sprawie nie są ważne. Ważne jest, że Naddniestrza nie da się zająć bez konfliktu z Mołdawią. Trzeba więc rewoltować także Mołdawię.
Czy to proste? Niestety, łatwiejsze, niż mogło się to wydawać jeszcze pół roku temu. Mołdawia to słaba i rozdygotana państwowość. Państwo dziesięć razy mniejsze od Polski. Podobnie populacja Mołdawii, jedna dziesiąta ludności naszego kraju. Siły zbrojne praktycznie nie istnieją. Kraj jest przeżarty korupcją. Ze słabą gospodarką. Z emigracją zarobkową sięgającą jednej czwartej narodu. W pełni uzależniony energetycznie od Rosji. Z rozpętaną kremlowską propagandą w rosyjskojęzycznych mediach.
A jednak lokalna klasa polityczna dość konsekwentnie prze do Europy. Ideę integracji popiera niewielka większość obywateli.
W listopadzie Mołdawia parafowała porozumienie o stowarzyszeniu z Unią Europejską. W najbliższych miesiącach zapewne je podpisze. Od końca kwietnia obywatele Mołdawii legitymujący się paszportami biometrycznymi mogą jeździć do Unii bez wiz. Drzwi do Europy stoją więc otwarte, choć Unia to żadne gwarancje bezpieczeństwa dla kraju. A może wręcz odwrotnie? Bo w Mołdawii wie się doskonale, że gwarancją siły państwa nie są zideologizowane wizje, ale rachunek ekonomiczny. Unia to rynek. Unia to trudny, ale możliwy do osiągnięcia horyzont reformującej się gospodarki.