Sowiecki beton w głowach

Szczególnie z polskiej perspektywy sytuacja na Ukrainie jest niepokojąca.

Aktualizacja: 12.05.2014 19:05 Publikacja: 12.05.2014 18:59

Artur Becker

Artur Becker

Foto: Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported

Red

O wolność słowa dla polskiego, ale też ukraińskiego pióra, troszczył się w latach 1947-2000 wydawca paryskiej „Kultury" Jerzy Giedroyc. Odpowiednio korespondowały z tym wydawane przez niego publikacje: literackie lub polityczne pisma, uderzające prosto w tkwiący w głowach sowiecki beton. Przypominam sobie heretycko-mityczną tezę Giedroycia, sformułowaną przez niego już w połowie lat siedemdziesiątych, w Polsce raz po raz krytykowaną, nawet jeszcze po 1989 roku: niepodległość Ukrainy, Litwy i Białorusi pozytywnie wpłynęłaby na niepodległość Polski. Mimo eksterminacji ludności polskiej na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów w latach 1943-44, Giedroyc był absolutnie przekonany, że pojednanie między Ukrainą i Polską jest możliwe, a wręcz konieczne.

W tak zwanym Hołodomorze, w czasie sowieckiej klęski głodu na początku lat trzydziestych, Ukraina utraciła miliony istnień ludzkich; sowietyzacja gospodarki była jednym z najstraszliwszych doświadczeń a pozbawionemu złudzeń i nastawionemu idiosynkratycznie narodowi inwazja Hitlera musiała jawić się jak ratunek. Strach przed sowieckim diabłem był w każdym razie wystarczająco duży, by rzucić się w pierwsze nadarzające się ramiona i definitywnie pozbyć się na Wołyniu „polskich panów". Ludobójstwo to dotknęło niewinnych – prostą ludność wiejską, a rzeź i późniejsze akty zemsty Polaków należą do najciemniejszych rozdziałów w historii obydwu narodów.

Osobliwa teza Giedroycia, krytykowana często za jej ahistoryczne impulsy, wydaje się dzisiaj aktualna bardziej niż kiedykolwiek. W dawnych państwach-satelitach ZSRR, ale też w niektórych warstwach ukraińskiego społeczeństwa, znowu panuje strach przed zmartwychwstaniem sowieckiego imperium. W Polsce, chociaż Polska nie była sowiecką republiką, jest to kolektywny strach, tak samo duży jak na przykład na Łotwie.

Strach przed wkroczeniem Rosjan

Pamiętam, kiedy pracowałem w niemieckiej bibliotece w Rydze w 2007 roku. Mój opiekun, młody historyk, zaskoczył mnie swoją antysowiecką fobią: jeżeli już poszedł ze mną do rosyjskiego teatru, to bardzo niechętnie i przy każdej możliwej okazji mówił mi, jak bardzo Łotysze boją się nagłego wkroczenia Rosjan.

Trudno mi było go uspokoić. Zimna wojna przecież się skończyła, w epoce globalizacji na ekranie komputera można zobaczyć ruch każdego czołgu, tak jak prognozę pogody. W latach dziewięćdziesiątych z ubolewaniem patrzono na mnie często także w Niemczech, kiedy nie bardzo chciałem uwierzyć w gospodarczy i militarny zmierzch sowieckiego imperium. Z przekorą odpowiadałem moim krytykom, że mocarstwowa idea nadal jest w Rosji żywa a jej korzenie sięgają Rusi Kijowskiej (!).

Naprawdę nie wiem, jak Zachód wyobraża sobie demokratyzację w Kijowie – skąd ma się wziąć ta demokratyzacja? Są wprawdzie na Ukrainie młode, wykształcone, otwarte na świat elity, które zwalczają sowiecki beton w głowach ludzi, ale ich możliwości są kruche, sami żyją jak pod kloszem, zmuszeni do biblijnych starć z oligarchami, korupcją i nacjonalistami – zarówno w Rosji, jak i w swojej ojczyźnie. Na temat geopolitycznych, mocarstwowych aspiracji Rosji lepiej tu w ogóle nie spekulujmy. Nie zastanawiajmy się też nad tym, czy Rosja czuje się bardziej lub mniej otoczona przez Zachód i nie rozmyślajmy, czy wodza da się zastąpić nowym, jak to już często bywało w historii.

Jak elity te, którym brakuje politycznego doświadczenia opozycji, mają zwyciężyć i rządzić w sposób demokratyczny? W Polsce długa droga do „Solidarności", i później otwartego społeczeństwa, zaczęła się protestami 1956 roku w Poznaniu, a swój szczyt osiągnęła na Wybrzeżu w 1970 – w obydwu przypadkach zrywy te zostały krwawo stłumione. I trzeba było kolejnych dziesięciu lat, by doszło do strajków w Gdańsku w sierpniu 1980. Ukraińcy należący do postępowej elity muszą ponadto znaleźć szczęśliwe rozwiązanie dla swojej podwójnej tożsamości, także ukraińsko-rosyjskiej symbiozy językowej. Sięganie po Tarasa Szewczenkę (1814-1861) jako wieszcza narodowego, jest tu tylko sympatycznym anachronizmem.

Czy w zachodniej Europie wieszcze narodowi mają jeszcze jakiekolwiek znaczenie dla naszej tożsamości? Czy wszystko koncentruje się jeszcze tylko na ontologicznym pytaniu – kim jestem? Gombrowicz nigdy nie włożyłby koszulki z podobizną Adama Mickiewicza, wyszedł na ulicę i demonstrował – ta awangardystyczna profanacja narodowych dewocjonaliów miała w Polsce miejsce jeszcze przed II wojną światową.

A żeby sowiecki beton nie zniknął z głów, rosyjskie media wykonują „wyśmienitą" robotę. Rosyjskojęzyczny odbiorca (wszystko jedno czy na Ukrainie, czy w Mołdawii) bez trudu daje się manipulować za pomocą wideo z brutalnymi atakami ultranacjonalistów czy amerykańskimi sabotażystami.

Troski sąsiadów

Ludność na prowincji jest biedna i pozbawiona złudzeń a młodzi, między 18. a 25. rokiem życia, walczą z rodzicami myślącymi jeszcze w postsowieckich kategoriach. Poznałem tych młodych Ukraińców w 2012 roku na Międzynarodowym Festiwalu Poezji „Meridian" w Czerniowicach (inicjatorem tego festiwalu jest nota bene rosyjski pisarz Igor Pomierancew). Obok swoich młodzieńczych problemów muszą jeszcze praktycznie oczyścić swoich rodziców, politycznie i moralnie. Jeżeli im się to nie uda, wyemigrują do Kanady.

Polacy znają troski swoich sąsiadów, tak samo jak ich słabości. W mojej ojczyźnie kursuje koszmarne zdanie: „Nie jesteśmy przecież Ukrainą! Jeżeli przyjdą tu do nas, wybuchnie wojna". Strachu przed zmartwychwstaniem ZSRR nie rozumieją też ludzie na Zachodzie, a już w żadnym wypadku zachodnia lewica. Musiałem się uśmiechać, kiedy czytałem apel Henriego Lévy: „Niech żyje jedna, niepodzielna i wolna Ukraina!". Cóż to za życzenie, i  czyżby Europejczycy rzeczywiście mieli pospieszyć kiedyś Ukrainie na pomoc – na białym rumaku, jak zrobili to swego czasu dla Ameryki generałowie Puławski i Kościuszko?

Zachodnia lewica skłania się od dawien dawna do gloryfikowania marksizmu – brakuje jej historycznego doświadczenia, jak powiedziałby Leszek Kołakowski; jej omnipotentne pobożne życzenia są silniejsze od poczucia rzeczywistości. Na Zachodzie nie tylko lewica i socjaldemokracja wykazuje te dawne skłonności, by ustąpić Rosji, byle zapobiec gorszemu. Tego Polacy czy Łotysze boją się najbardziej. Ukraina jest jednak jeszcze dzieciątkiem, nie doświadczyła nawet jeszcze rozczarowania. Potrzebuje teraz przede wszystkim jednego – bezpieczeństwa.

Artur Becker / tłumaczenie Elżbieta Stasik, Redakcja Polska Deutsche Welle

Tytuł i lead pochodzi od redakcji Frankfurter Rundschau

O wolność słowa dla polskiego, ale też ukraińskiego pióra, troszczył się w latach 1947-2000 wydawca paryskiej „Kultury" Jerzy Giedroyc. Odpowiednio korespondowały z tym wydawane przez niego publikacje: literackie lub polityczne pisma, uderzające prosto w tkwiący w głowach sowiecki beton. Przypominam sobie heretycko-mityczną tezę Giedroycia, sformułowaną przez niego już w połowie lat siedemdziesiątych, w Polsce raz po raz krytykowaną, nawet jeszcze po 1989 roku: niepodległość Ukrainy, Litwy i Białorusi pozytywnie wpłynęłaby na niepodległość Polski. Mimo eksterminacji ludności polskiej na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów w latach 1943-44, Giedroyc był absolutnie przekonany, że pojednanie między Ukrainą i Polską jest możliwe, a wręcz konieczne.

Pozostało 88% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości