Harcerstwo a słodkie focie - felieton Anny Kozickiej-Kołaczkowskiej

Kupić dziecku turystyczny plecak, trekkingowe buty, kompas i wybrać się wspólnie na azymut, szkołę życia

Publikacja: 13.08.2014 08:29

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

„No proszę cię! Idź prosto. Nic się nie bój. Pa!" – rzucił optymistycznie chłopak w rozjarzonej sieni klubu. Rozłożył parasol i ruszył w swoją stronę, w noc Kazimierza. Stanęliśmy jak wryci. Coś takiego wciąż nie mieści się w głowach naszego pokolenia. Przed półgodzinką oboje oni sączyli wino przy sąsiednim stoliku. W naszej generacji nie było ani w stolicy, ani w skromnej gminie takiego gbura, który nie odprowadziłby koleżanki w tej sytuacji. Bez jej prośby.

Po chwili dziewczyna samotnie przebijała się przed nami przez kłujący deszczyk. Tajemniczy, krakowski Kazimierz wprawdzie buzuje w knajpkach całodobowo, ma jednak także swoje czeluście i zakamary. Szliśmy za jej ciemną figurką do samego centrum. Mieliśmy ogromny, angielski parasol, a ja lubię nocne spacery.

Ale, co to będzie, jeżeli Żyrinowski nie żartuje ze ścieraniem Polski z powierzchni Ziemi? Co zrobi taki chłopak i jemu podobni? Kto obroni Polaków? Dziewczyny, kobiety, domy, ojczyznę.

„Tato, dość tej harcerki! Dzisiaj mamy internet!" – celuje prosto w dzieci reklama telefonii. Gdybyśmy byli obywatelami, gdybyśmy mieli narodową strategię, gdybyśmy mieli rzecznika praw dziecka, gdybyśmy mieli państwo prawa...

Gdybyśmy byli obywatelami, nie zbiorem samobójczych lemingów, reagowalibyśmy na ogłupianie ludzi, zwłaszcza łatwowiernych młodych. Zerwalibyśmy kontrakt z obcą, prywatną firmą, deprawującą dzieci, z których ma wyrosnąć nasz naród.

Gdybyśmy mieli narodową strategię, to w kraju premiera nie wykluczającego wojny w krótkiej perspektywie (wrzesień 2014), nie pozwolilibyśmy dla obcych, prywatnych interesów wprowadzać w błąd dzieci, które mogą za życia naprawdę zmierzyć się ze skrajnie groźną sytuacją egzystencjalną. Myślenie na ten temat można zacząć od przeegzaminowania dowolnie wybranego nastolatka z Kielc, Warszawy, lub Białegostoku, gdzie leży, powiedzmy, miasto Gorzów, lub Kłodzko. Od zapytania dziecka z Zielonej Góry, jak trafić do Radomia, czy Krosna. Przy okazji, wyjdzie z tego poziom polskiej szkoły, który wszak nie tylko dukaniem tabliczki mnożenia i słowa pisanego się mierzy.

Gdybyśmy mieli rzecznika praw dziecka, wtedy on zamiast główkować, komu by tu się przymilić nadając Order Uśmiechu, zdenerwowałby się przygotowywaniem młodych w reklamie tej sieci do roli ogłupiałego, bezradnego celu eksterminacji i wszcząłby interwencję ku wycofaniu tego zgubnego spotu. Dzieci Afryki, Ukrainy, Iraku mają z pewnością realistyczny pogląd na temat możliwości gadżetów podczas wojny i oparcia na nich swojego poczucia bezpieczeństwa.

Gdybyśmy mieli państwo prawa, indywidualne zaskarżenie zagranicznego dostawcy usług nie byłoby równoznaczne z zadarciem z polskimi sądami i automatycznym postawieniem się samemu w roli oskarżonego. Być może, także nawet jakieś gremium oficjalne odważyłoby się wówczas zaskarżyć tę firmę, jako nieetyczną.

Ośmieszanie harcerstwa i jego tradycji w oczach młodzieży to nie jedyna bezczelność owego kolonizatora naszego rynku. W dwóch, krótkich zdankach młodzieńca z reklamy kryją się i inne, niszczące treści. W roli kocmołucha, który zawsze pierze w gorszym proszku i nieśmiertelnej mamusi osłupiałej na widok nowego cudu techniki zarazem oglądamy w tym spocie tatę – harcerza kombatanta, którego mentorami są małoletnie dzieci. Mama także uważa tatę za Jasia Fasolę. I ona leje ten miód na serce wyrostków. Gra aktorska taty podkreśla głęboki idiotyzm jego nostalgii do harcerskich czasów. Któż by roztrząsał, że to on wykłada pieniądze na super telefony dla dzieci, i że to właśnie ten idiota jest zapewne nabywcą pakietu abonamentowego. Myślenie nie jest mocną stroną fascynatów zagranicznych marktów, czyli idiotów właściwych. W przedstawionej rodzince mama ze swoją pasją do słodkiego selfie jest w drużynie z mądrymi dziećmi. Mąż nudzi i brnie na azymut zamiast fascynować się cud - telefonem. Nie ma lepszego sposobu na zniszczenie dzieci, niż obrócenie w gruzy autorytetu rodziców, a demoralizacja udaje się telewizji jeszcze lepiej, niż szkole.

Tymczasem, wystarczy znaleźć się podczas burzy w Kasince Małej, lub Zakopanem i zobaczyć, jak działają cuda techniki, gdy nie ma prądu, a macherzy od sytuacji kryzysowych zamienili się w fantomy. Telefony nie działają bowiem już przed burzą i nikt jeszcze długo po niej nie panuje nad całością. Nie ma internetu, nawigacji, radia, telewizji, ani telefonów stacjonarnych. Nie ma nawet dróg i mostów, bo państwo wszędzie kompletnie zaniechało melioracji i można tylko błagać Bozię, żeby deszczu nie było w przyrodzie w ogóle. Jeszcze niedawno melioracje prowadzone były okrągły rok. Teraz już nie. Budowa byle jakiej infrastruktury polega na przeputaniu europejskich funduszy.

W realu, gdy zdarzy się klęska, nie ma na ulicy jednego policjanta, ni miejskiego strażnika. Żadnego z tych zuchów strzelających ofiarnie podczas pościgu za piratem drogowym w czasie spokoju. Od czasu do czasu przemyka jedynie straż w swoich hermetycznych wozach.

Myślę, że podczas wycieczki zagranicznych czołgów w nasze strony byłoby z tym wszystkim jeszcze gorzej. Chyba, że istnieją jakieś ambitniejsze plany chwackich, troskliwych służb, gotowych dziś siłą odebrać dziecko ojcu, który w ramach szkoły życia przenocował z nim w kupie liści, jak zdarzyło się w stolicy. Warto byłoby już teraz poznać te przemyślne, a kosztowne strategie.

Reklama Orange nie jest zwyczajnym, prostackim traktowaniem naszego języka na kształt popularnych zachwytów nabywczyni odplamiacza, której dzieci latem bawią się „na dworzu". Nie jest bezczelnością oferty towaru „od" jakieś firmy, przyuczającej Polaków do germańskiej kalki językowej. Nie jest normalnym, żenującym oszczędzaniem na polskim ekspercie języka i brakiem szacunku dla mowy kraju ekspansji.

Jest haniebnym wyuczaniem bezbronności. Jakie szanse miałoby bowiem, przypuśćmy, dziecko warszawskiego słoika, gdyby Władimir W. zechciał dotrzymać obietnicy złożonej Polakom przez swojego trefnisia? Jakim sposobem miałoby ono samodzielnie uciec do babci pod Radom, czy Kamienną Górę wyposażone jedynie w głuchy telefon, zamiast w wiedzę i sprawności? Wyedukowane przez reklamę dla idiotów, czy miałoby szansę ratunku? Porównajmy je z samodzielnym, wyszkolonym, zaradnym harcerzykiem z Powstania. W zawierusze dziejów rodzicom zdarza się zniknąć na wiele sposobów, niekoniecznie na urwisku do robienia słodkich foci.

Komuś potrzebna jest bezradność tych młodych, rozwałka rodzinnych więzi. Tym pilniej należałoby wyłączyć telewizję. Kupić dziecku turystyczny plecak, trekkingowe buty, kompas i wybrać się wspólnie na azymut, szkołę życia, choćby do Kasinki Małej. W drodze zasięgać języka, jak to bywa naprawdę z telefonami, internetem, prądem i służbami dla ludności. Nocować najlepiej w kupie siana lub liści. Harcerstwo może oznaczać życie.

„No proszę cię! Idź prosto. Nic się nie bój. Pa!" – rzucił optymistycznie chłopak w rozjarzonej sieni klubu. Rozłożył parasol i ruszył w swoją stronę, w noc Kazimierza. Stanęliśmy jak wryci. Coś takiego wciąż nie mieści się w głowach naszego pokolenia. Przed półgodzinką oboje oni sączyli wino przy sąsiednim stoliku. W naszej generacji nie było ani w stolicy, ani w skromnej gminie takiego gbura, który nie odprowadziłby koleżanki w tej sytuacji. Bez jej prośby.

Pozostało 92% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości