Jan Hartman napisał tekst popierający legalizację kazirodztwa. Tekst kilka godzin później najwyraźniej wykasował. Sam autor nie zdradził, dlaczego jego mini-eseju na stronach "Polityki" już nie ma. Stwarza to rzecz jasna pole do spekulacji, z czego chciałbym niniejszym skorzystać - i zaryzykować taką oto tezę: tekstu już nie ma, bo jego autor ... miał rację.
W rzeczonym tekście (którego odzyskaną z otchłani wersję można przeczytać tutaj) Hartman bowiem całkiem nieźle i właściwie logicznie tłumaczy, dlaczego zakaz stosunków seksualnych między rodzeństwem nie ma już w dzisiejszym świecie racji bytu.
Jeśli nawet przyjąć argument mówiący, że kazirodztwo zagraża poczęciem dziecka z wadami genetycznymi (jest to zresztą argument niewygodny, bo ściśle eugeniczny), to w dobie skutecznej antykoncepcji czas postawić sobie pytanie, co właściwie może dziś służyć za usprawiedliwienie zakazu kazirodztwa?
- pyta filozof. I tłumaczy, że wszystkie argumenty, jakie wysuwane są przeciwko legalizacji rodzinnych związków seksualnych to argumenty natury religijnej i obyczajowej. A któż w dobie świeckiego państwa, racjonalizmu i rewolucji seksualnej mógłby stawiać tak nieracjonalne, prawne przeszkody?
W wolnym społeczeństwie nie wymagamy już od nikogo, aby w życiu prywatnym praktykował takie czy inne obyczaje, a od tego czy owego się powstrzymywał. (...) Argumenty obyczajowe mogą mieć siłę perswazyjną, lecz nie nadają się na uzasadnienie zakazów.