Z jednej strony mieliśmy wówczas budzące nadzieję zmiany polityczne: upadek komunizmu, powstanie rządu Mazowieckiego, powrót wolności słowa, wyzwolenie się spod kurateli wschodniego sąsiada. Z drugiej jednak mieliśmy przed sobą perspektywę ekonomicznej katastrofy. Spadała produkcja, subsydiowany państwowy przemysł dogorywał, załamywały się finanse państwa, wzrastała inflacja (bliska wyrwania się spod jakiejkolwiek kontroli, czyli hiperinflacji), półki sklepowe nadal świeciły pustkami, waluta traciła resztki wiarygodności. Prostego wyjścia z sytuacji nie było. Była tylko świadomość, że do stanu zapaści doprowadziły kilkudziesięcioletnie rządy komunizmu, systemu, który – zgodnie z ówczesnym żartem – był w stanie szybko doprowadzić do deficytu piasku na Saharze.
Skoro komunizm zawiódł, jedynym rozsądnym wyjściem wydawała się odbudowa gospodarki rynkowej – systemu święcącego triumfy na Zachodzie, podglądanego z zazdrością przez wyjeżdżających do pracy na czarno Polaków. Nie było jednak wiadomo, w jaki sposób to zrobić. Gospodarki rynkowej nie wprowadza się nakazami – tworzą ją swobodnie podejmujący decyzje ludzie, którym należy stworzyć do tego odpowiednie warunki. Gospodarka rynkowa potrzebuje przedsiębiorców, potrzebuje pośrednictwa finansowego, potrzebuje instytucji wspomagających grę rynkową, potrzebuje regulacji chroniących przed nadużyciami. W USA, Niemczech czy Wielkiej Brytanii wszystko to kształtowało się przez dekady, nawet stulecia. Jak mieliśmy osiągnąć to w Polsce – i to szybko, zanim nastąpi ekonomiczny krach?
Program zmian ochrzczony mianem planu Balcerowicza był próbą stworzenia takich właśnie minimalnych warunków niezbędnych do tego, aby przedsiębiorczy ludzie mogli zacząć normalnie rozwijać swoje firmy. Stabilizował finanse – bo bez tego trudno zmobilizować kapitał i dokonywać inwestycji. Wprowadzał wymienialność złotego – bo bez tego nie dawało się otworzyć gospodarki na świat. Liberalizował ceny – bo bez tego nie działały normalne rynkowe mechanizmy wymiany. Drastycznie ograniczał subsydiowanie produkcji – bo bez tego nie sposób było stworzyć ram dla zdrowej konkurencji. To nie miał być kompletny pakiet reform, których potrzebowała Polska. To miał być tylko początek trudnej drogi, wiodącej do odbudowy gospodarki rynkowej. Masa krytyczna zmian niezbędnych do tego, by rynek zaczął w ogóle działać.
Plan Balcerowicza lubi się często deprecjonować. Mówi się o tym, jakie to błędy popełniono przy jego wprowadzaniu, łaskawie przemilczając fakt, że nikt na świecie nie wiedział wówczas, jak taki pakiet reform powinien wyglądać. Mówi się też często o tym, że jesienią roku 1989 mieliśmy za plecami ścianę, więc nie było innego wyjścia jak tylko zamknąć oczy i skoczyć przed siebie, nie wiedząc, czy w basenie jest woda. To też nie do końca prawda. Można było konieczne reformy odkładać w czasie, płacąc za to coraz wyższą cenę. Jak na Ukrainie.
Witold Orłowski jest głównym ekonomistą PwC w Polsce