Wojna na Ukrainie, nazwana hybrydową, otworzyła planistom i strategom oczy na nowe zagrożenie, którego przed 2014 r. na ogół nie brano poważnie – atak Rosji ukryty za nieregularnymi działaniami „nieznanych sprawców". W Polsce taka operacja byłaby dużo trudniejsza, ale czy niemożliwa?
Przeprowadźmy publicystyczną grę operacyjną, wcielmy się w potencjalnego agresora i zastanówmy: jeśli chciałby zaatakować hybrydowo, jak by to zrobił, kto i co mogłoby pełnić w Polsce funkcję krymskich „zielonych ludzików". Takie analizowanie wyprzedzające pozwala lepiej się przygotować do eliminacji zagrożenia, gdyby przeciwnik zechciał zaatakować, a jeśli nie zechce – będzie ćwiczeniem, które oby się nigdy nie przekształciło w ponurą rzeczywistość.
Kto następny?
Planiści NATO po cichu, a minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii całkiem otwarcie wskazują Łotwę i Estonię, w mniejszym stopniu Litwę, jako kolejne obiekty ataku hybrydowego. Warunki w tych krajach sprzyjają powtórzeniu wariantu ukraińskiego, choć byłoby to dużo trudniejsze. Wszystkie są członkami NATO, na ich terytorium ćwiczą lub wręcz stacjonują siły natowskie, a prezydent Barack Obama potwierdził, że sojusz i USA będą ich bronić przed ewentualną agresją. No i wysoki poziom życia w krajach bałtyckich, który zwykle nie sprzyja nastrojom bojowym wśród potencjalnych separatystów.
Niemniej narzędzia do wojny hybrydowej na Łotwie czy w Estonii istnieją. W obu krajach jest silna mniejszość rosyjska zamieszkująca zwarte terytoria, a wielu jej członków legitymuje się paszportami Federacji Rosyjskiej. Kolejny czynnik potencjalnej wojny hybrydowej to struktura własnościowa mediów w państwach bałtyckich. Na Litwie media w posiadaniu kapitału rosyjskiego to 15 proc. rynku.
Generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych, twierdzi, że w Polsce nie ma środowiska niezbędnego do wojny hybrydowej. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego z kolei mówi o zagrożeniu niekonwencjonalnym, określanym jako „trudno konsensualne", czyli takim, które nasi sojusznicy z NATO mogliby uznać za coś innego niż agresję, zatem nie obowiązywałby ich artykuł 5. traktatu waszyngtońskiego zobowiązujący do udzielenia pomocy zaatakowanemu.