Rzeczpospolita: W przededniu 100. rocznicy masakry Ormian dokonanej przez imperium osmańskie między Ankarą a Erywaniem nadal nie ma porozumienia co do uznania tego wydarzenia za ludobójstwo. Co jest przyczyną tych rozbieżności?
Niestety, do dziś nie mamy z Turcją nawiązanych stosunków dyplomatycznych. Co ciekawe, główną przyczyną takiego stanu rzeczy nie jest ludobójstwo Ormian, lecz obecna sytuacja geopolityczna w regionie. Turcja wspólnie z Azerbejdżanem prowadzą blokadę Armenii i w ten sposób hamują rozwój gospodarki naszego kraju. W 2009 roku prezydent Armenii Serż Sarkisjan anonsował proces normalizacji stosunków z Turcją w celu nawiązania relacji dyplomatycznych. W konsekwencji między naszymi krajami nawet zostało podpisane porozumienie w Zurychu, w ramach którego stosunki miały się polepszyć i wreszcie miała się otworzyć ormiańsko-turecka granica. Niestety, turecki parlament nie ratyfikował tego porozumienia i tym samym zademonstrował, że Ankara nie jest jeszcze gotowa na kompromis. Granica nadal pozostaje zamknięta.
Uważa się, że rzeź Ormian jest drugim po Holokauście najlepiej udokumentowanym i opisanym ludobójstwem dokonanym przez władze państwowe na grupie etnicznej w czasach nowożytnych. Tyle że Niemcy przyznali się do popełnionych czynów...
Na tym polega różnica między Niemcami a Turkami. Niemcy udowodnili całemu światu, że są współczesnym europejskim narodem. Berlin miał odwagę, by się przyznać do błędów w swojej historii, i tym samym pokazał, że dzisiejsze państwo niemieckie tworzy zupełnie inne społeczeństwo. Niestety, tego brakuje współczesnej Turcji. Uznanie ludobójstwa nie jest dla nas warunkiem koniecznym w procesie normalizacji stosunków z Ankarą. Powinniśmy otworzyć granicę i rozpocząć dialog między Ormianami a Turkami. Jesteśmy na to gotowi, ponieważ zdajemy sobie sprawę, że konfrontacja w tym przypadku jest daremna. Natomiast w Ankarze takiej postawy ewidentnie brakuje i dziś nic nie wskazuje na to, by ta sytuacja się zmieniła. Co więcej, mamy powody ku temu, by twierdzić, że Turcja nadal pozostaje zagrożeniem dla Armenii. Poza tym jest ona partnerem strategicznym Azerbejdżanu, działania którego zagrażają naszemu bezpieczeństwu.
Czy obecność 5 tysięcy rosyjskich żołnierzy na terenie Armenii jest warunkiem koniecznym, by Erywań czuł się bezpiecznie?
Mamy jedną koncepcję naszego bezpieczeństwa – ma się ono opierać głównie na własnych siłach zbrojnych. Tymczasem obecność rosyjskich jednostek na terenie naszego kraju jest bez wątpienia częścią tego systemu, gdyż rosyjscy żołnierze m.in. patrolują ormiańsko-turecką granicę. Nasze stosunki z Rosją mają nie tylko taktyczny i militarny charakter, ale i gospodarczy, ponieważ jest ona naszym największym partnerem handlowym. Historycznie tak się ułożyło, że od zawsze mieliśmy z Moskwą dobre relacje.
W styczniu jeden z rosyjskich żołnierzy uciekł z jednostki wojskowej i zabił sześcioosobową ormiańską rodzinę. Czy ta tragedia jakoś wpłynęła na opinię zwykłych Ormian co do współpracy militarnej z Rosją?
To jest nasza wspólna rosyjsko-ormiańska tragedia i sytuacja ta nie może mieć politycznego zabarwienia. Każdy z nas głęboko przeżywał tę sytuację, ponieważ zginęła cała rodzina, małe dzieci także. Obecnie śledztwo trwa na terenie Armenii, ale w tym celu została powołana specjalna rosyjsko-ormiańska komisja śledcza. Winny zostanie surowo ukarany za swoje czyny.