Z punktu widzenia laika sprawa jest prosta. Niepokorny kapłan zostaje ukarany przez swojego biskupa. Z błyskawicznie wydanego komunikatu prasowego wynika, że kara zaczyna obowiązywać z chwilą wydania dekretu. A to oznacza, że ksiądz Lemański od kilku miesięcy nie powinien chodzić w sutannie, nie wolno mu także odprawiać mszy św. Ale Kodeks Prawa Kanonicznego oraz szereg przepisów wykonawczych, które wyszły spod ręki Jana Pawła II oraz Benedykta XVI dają ukaranemu prawo do obrony. Z tego prawa ks. Lemański od samego początku skwapliwie korzysta składając odwołania (w terminologii kościelnej: rekurs). Najpierw wezwał zatem swojego biskupa do zmiany decyzji. Kiedy to nie poskutkowało odwołał się do watykańskiej Kongregacji ds. Duchowieństwa. A przepisy w tym zakresie są jasne: każdorazowe odwołanie się do wyższej instancji powoduje, że nałożona kara ulega zawieszeniu. Zacznie działać dopiero w momencie, gdy wypowie się ostatnia instancja, ewentualnie kiedy kapłan w odpowiednim terminie nie złoży rekursu lub po prostu podporządkuje się woli przełożonych. Ksiądz Lemański nie poddaje się i kolejne odwołania składa. W styczniu - gdy Kongregacja ds. Duchowieństwa podtrzymała dekret abpa Hosera - zapowiedział złożenie rekursu do Sygnatury Apostolskiej, najwyższego trybunału administracyjnego Stolicy Apostolskiej. Tam zaś sprawa może ciągnąć się bardzo długo.