Trzeba przyznać, że w Irlandii doszło jednak do ewenementu, bo po raz pierwszy rozwiązanie takie przeforsowano drogą demokratyczną, czyli w referendum. Świadczy to o głębokich zmianach kulturowych, które zaszły w tym katolickim kraju. Kościół przegrał tam batalię o rząd dusz z dyktatorami lewicowych mód ideologicznych.
Ale gdy pytamy, kto następny, to przecież chodzi także o kwestię przywilejów prawnych dla kolejnych mniejszości seksualnych. Już słyszę te gniewne reakcje, te oskarżenia o homofobię. Bo przecież, czy godzi się porównywać homoseksualistów do grup, które w powszechnym mniemaniu uchodzą za przykłady najgorszych patologii seksualnych?
Ale przecież jeszcze kilkadziesiąt lat temu w Irlandii nikomu nie przyszłoby do głowy stawiać znak równości między małżeństwem pojętym jako związek mężczyzny i kobiety a związkiem jednopłciowym. Teraz jednak jest to możliwe. Wystarczyła ciężka praca na polu inżynierii społecznej i widać rezultaty. Granice normy można przesuwać dowolnie. W tym boju światopoglądowym zwycięża ten, kto okazuje się lepszy w sztuce perswazji.
W irlandzkiej konstytucji małżeństwo będzie definiowane jako związek „dwóch osób, niezależnie od płci". Ale świat nie stoi w miejscu. Dziś pod pojęciem osoby rozumie się człowieka, za dziesięć lat może ono być już rozszerzone i obejmować na przykład małpy należące do rodziny człowiekowatych. W tę stronę podąża chociażby myśl modnego w pewnych kręgach – w ciemnej, zacofanej Polsce jednak wciąż niszowego – australijskiego filozofa Petera Singera. Piętnuje on szowinizm gatunkowy i postuluje, aby prawa człowieka obejmowały również szympanse, goryle, orangutany.
Jeśli zaś chodzi o samą walkę z dyskryminacją osób homoseksualnych, to z pewnością obdarowywanie ich przywilejami prawnymi nie posunie tej sprawy do przodu. Bo nie zmieni reguł przyrody. Owszem, homoseksualizm może i istniał od zarania ludzkości, ale nigdy nie był źródłem nowego życia ludzkiego. I dlatego nie powinien być traktowany tak jak związek kobiety i mężczyzny.