Rząd przyjął właśnie projekt ustawy, która w zamyśle miała być kodeksem urbanistyczno-budowlanym. Przygotowywała go Komisja Kodyfikacyjna Prawa Budowlanego kierowana przez prof. Zbigniewa Niewiadomskiego, ale premier Kopacz wspomniała w exposé o „kodeksie budowlanym". Prawdopodobnie dlatego, że specjaliści od komunikacji uznali, iż nie warto komplikować przekazu – bo co to jest urbanistyka, wyborcy nie wiedzą, a o budowaniu słyszał każdy.
Część urbanistyczna wymagała zresztą dalszych prac, a miało być „na cito", żeby nowy rząd mógł się pochwalić szybkością działania. Prof. Niewiadomski trzepnął więc dymisją, a rząd zamiast kodeksu regulującego wszystkie elementy procesu budowlanego zrobił po prostu projekt ustawy o zmianie ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym oraz niektórych innych ustaw. To już będzie chyba setna nowelizacja tej ustawy od 1994 roku.
Likwiduje się osławione wuzetki – czyli decyzje określające dopuszczalne warunki zabudowy i zagospodarowania terenu w przypadku braku miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Co do zasady słusznie. Rodzą one korupcję i zwiększają koszty inwestycji rządowych, co było widać przy budowie autostrad. Już po określeniu, które nieruchomości będą musiały zostać wywłaszczone, zmieniały one, dzięki wuzetkom, swój status – z rolnych na budowlane. Ale przecież wydawanie wuzetek na tereny objęte planami inwestycji „sieciowych" można powstrzymać w inny sposób niż przez całkowity zakaz ich wydawania. Zwłaszcza gdy ze względu na przedwyborczy pośpiech nie wprowadzamy niczego w zamian. Trzeba tylko umieć.
Lepiej, żeby inwestycje prowadzone były na podstawie planów. Jednak obejmują one niespełna 30 proc. obszaru Polski i najczęściej nie tam, gdzie są najbardziej potrzebne. Rocznie przybywa ich w tempie 1-procentowym! W ubiegłym roku w Warszawie uchwalono co prawda dziewięć nowych planów, ale siedem zostało uchylonych przez wojewodę. Jednak w stolicy i innych dużych miastach deweloperzy trochę wuzetek mają. Gorzej będzie tam, gdzie ludzie więcej budują indywidualnie. Większość z nich pozbawiona zostanie możliwości samodzielnej budowy domów – a powstaje ich co roku kilkadziesiąt tysięcy. Ale oni się dowiedzą, co im rząd zgotował, dopiero po wyborach. Chyba że przeczytają ten felieton.
Złe notowania partii rządzącej nie uzasadniają uchwalania źle przygotowanych ustaw, których statystyczny wyborca nie jest w stanie ocenić, a które są przyjmowane po to tylko, by statystycznemu wyborcy pokazać, że partia pracuje.