Ubiegłoroczne zwycięstwo to potwierdzenie braku logiki w piłce nożnej. Myśmy na nie ciężko zapracowali, bo nie strzela się przypadkiem dwóch bramek mistrzom świata, ale fakt, że oni nam nie strzelili, trzeba rozpatrywać w kategorii cudu.

Między futbolem niemieckim a polskim nadal jest spora różnica i jedno zwycięstwo tego nie zmienia. Jednak trzy ostatnie mecze pomiędzy Polską a Niemcami zakończyły się wynikami 2:2 (Gdańsk), 0:0 (Hamburg) i 2:0 (Warszawa), więc jakieś powody do optymizmu są. Tym bardziej że Robert Lewandowski nie jest napastnikiem słabszym niż Thomas Mueller czy Mario Goetze. Rok temu Niemcy mieli prawo odczuwać fizyczne i psychiczne skutki zdobycia tytułu mistrza świata, co nam udało się wykorzystać. Ale rok minął, a oni nadal grają słabiej, niż powinni, na swoim boisku przegrali z Amerykanami. Dawniej było to nie do pomyślenia.

Kiedyś pozwoliłem sobie na żart, że nie umrę, dopóki Polska nie wygra z Niemcami. A ponieważ zrobiłem to publicznie, po zwycięstwie na Stadionie Narodowym znajomi dzwonili z pytaniami o zdrowie. Dziś jestem ostrożniejszy i nawet nie zmodyfikuję tej obietnicy na: nie umrę, dopóki Polska nie wygra z Niemcami na ich boisku. Wolę uważać. A wszystko dlatego, że widziałem na własne oczy dziewięć z dziewiętnastu meczów między obydwiema reprezentacjami, wszystkie od roku 1981. Lali nas równo i u siebie, i w Polsce.

Mecz z roku 1974 we Frankfurcie był szczególny. Ponieważ dyskusje o futbolu toczą się wokół zdania „co by było, gdyby", powtórzę swoją teorię, że gdyby wtedy na boisku nie stała woda, Polska by wygrała. A jak wygrałaby z Niemcami, to w finale mistrzostw świata mogłaby pokonać Holandię. Na wodzie szybki polski atak z Grzegorzem Latą i Robertem Gadochą stracił atuty. W dodatku nie mógł grać kontuzjowany Andrzej Szarmach. Gdyby mógł, Franz Beckenbauer może nie zostałby Cesarzem, a bramkarz Sepp Maier – bohaterem.

We Frankfurcie graliśmy dwa razy. W roku 1974 ponieśliśmy porażkę 0:1, a sześć lat później, w spotkaniu towarzyskim, 1:3. Jedyną bramkę zdobył wtedy Zbigniew Boniek. Powiedziałem o tym Robertowi Lewandowskiemu z sugestią, że może by ten stadion (praktycznie ten sam, bo Commerzbank-Arena stoi na miejscu Waldstadionu) jakoś odczarować. Tylko się uśmiechnął.