Zarówno referendum na Wyspach w sprawie Brexitu, jak i wygrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA pokazują, że nadchodzą czasy gniewu. Społeczeństwa zachodnie, jak się wydaje, przestały wierzyć w liberalne dogmaty i w to, że establishmenty ich krajów znają receptę na wyjście z kryzysów.
Ale te nowoczesne zjawiska nie ominęły Polski. Jest swoistym paradoksem, że zostały one najlepiej zdiagnozowane przez PiS, partię uchodzącą za wcielenie anachronizmu. Ale jak się okazało, to ta formacja znalazła klucz do niepokojów i ambicji Polaków i wygrała w roku 2015 wybory.
PiS przekroczył w tym roku wiele granic, wojując z Trybunałem Konstytucyjnym, pokazał, na jak wątłych podstawach oparta była wiara w wieczność liberalno-demokratycznego ładu w Polsce. Ale równocześnie, wprowadzając projekt 500+, był pierwszym ugrupowaniem w historii III RP, które zerwało z imposybilizmem i zaczęło prowadzić realną politykę społeczną zamiast rozdawania wymyślonej ćwierć wieku temu ciepłej zupy dla bezrobotnych.
Wszelkie granice przekroczyła też w Polsce opozycja. Ma ona święte prawo nie zgadzać się z działaniami PiS, ale wygląda na to, że nie tylko nie pogodziła się ze zwycięstwem Kaczyńskiego, ale nawet nie bardzo rozumie powody, dla których to on wygrał wybory. Kolejną granicę przekroczyła, gdy twierdząc, że broni demokracji, postanowiła uniemożliwić funkcjonowanie serca demokracji – czyli parlamentu, za co została skrytykowana nawet przez życzliwe jej zachodnie media (np. „Financial Times”).
W efekcie uruchomiony został wspólnie przez PiS i opozycję bardzo szkodliwy mechanizm, który zamiast rozwiązywać problemy wynikające z gniewu ludów, może paraliżować polską politykę i pogrzebać naszą szansę rozwojową. Miejmy nadzieję, że w roku 2017 osoby odpowiedzialne za nasz kraj zrozumieją, że świat stoi dziś przed bardzo poważnymi wyzwaniami, a zatem to nie czas na totalną wojnę polsko-polską.