Boska ręka Diego Maradony podczas mundialu w Meksyku i Thierry Henry przepychający ręką Francuzów do finałów mistrzostw świata w RPA nie zostali potępieni przez żadną strzegącą etyki instancję, choć w tym drugim przypadku poczucie winy wobec skrzywdzonej Irlandii było już tak duże, że FIFA przekazała temu krajowi kilka milionów euro na otarcie łez i „rozwój futbolu". My też mieliśmy swoją sławną rękę – Jana Furtoka, która dała nam ważne zwycięstwo nad San Marino.
Jeśli pamięta się o tym wszystkim i o wielu innych podobnych historiach, trudno mieć pretensje do bramkarza Legii Arkadiusza Malarza, że nie przyznał się do gola puszczonego w meczu z Ajaxem (nie wierzę, że tego nie zauważył). Gdyby postąpił uczciwie, koledzy by go potępili, trener oficjalnie pochwalił, a w szatni zrugał, trybuny wygwizdały jako szkodnika.
Dzień po meczu Legii z Ajaxem Polski Komitet Olimpijski przyznawał swe tradycyjne nagrody Fair Play. Od lat znam kulisy tej szlachetnej inicjatywy i wiem, że z przyznaniem wyróżnienia za godne życie w sporcie i po nim nie ma problemów, natomiast nagrodzenie konkretnego czynu czystej gry bywa trudne i poszukiwania trwają długo. Jakiś czas temu nagrodzono nawet motorowodniaka, który widząc, że rywal po uderzeniu łodzią w kłodę drewna tonie nieprzytomny, zatrzymał się i go uratował. To był właśnie ten czyn czystej gry, choć tak naprawdę gdyby się nie zatrzymał, popełniłby pospolite przestępstwo, takie samo jak nieudzielenie pomocy przy wypadku na drodze. Od wielu lat trzeba premiować zwykłą przyzwoitość.
Maradona, Henry i teraz Malarz mieli szansę na nagrodę, która odbiłaby się globalnym echem, ale z tej okazji nie skorzystali, bo tak ich wychowano, tak ich ukształtował futbol i jego zwyczajowe prawa.
W innych sportach nie jest dużo lepiej i dlatego Mats Wilander nakazujący powtórzenie meczbola w turnieju Roland Garros, gdy sędzia już ogłosił jego zwycięstwo, wspominany jest w prawie każdej książce o historii tenisa.