Chip wielkości ziarenka ryżu wstrzykiwany jest w dowolną część ciała, między skórę a tkankę mięśniową, tak by nie było go widać z zewnątrz. Może zostać też ukryty między zębami. Zagrożona osoba naciska guzik odbiornika GPS, który musi mieć przy sobie (to słaby punkt wynalazku). Za pośrednictwem satelity sygnał jest przekazywany do firmy Xega, ta zaś zawiadamia policję. Porwanego można zlokalizować w ciągu trzech sekund. Margines błędu wynosi najwyżej dziesięć metrów.

Wszczepienie chipa kosztuje 4 tys. dolarów. Co roku trzeba wnosić słone opłaty za utrzymywanie go w stanie gotowości. Mimo to urządzenie cieszy się coraz większą popularnością, nie tylko w Meksyku. Firma ma już ponad 2 tys. klientów. W tym roku sprzedaż chipów wzrosła 13-krotnie. Planuje się ich eksport do Wenezueli, Kolumbii i Brazylii.

Xega produkowała wcześniej aparaty pozwalające zlokalizować skradzione samochody. Plaga porwań dla okupu skłoniła ją do opracowania nowego systemu. W 2007 r. meksykańskiej policji zgłoszono 751 porwań (wzrost o 75 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim). Według innych źródeł porwań było 7 tys., ale większość rodzin nie zdecydowała się na kontakt ze stróżami prawa w obawie o życie bliskich. Meksyk zajmuje podobno pierwsze miejsce w świecie pod względem liczby porwań.

Ostatnio przez ten kraj przetoczyła się wielka fala protestów przeciwko przemocy. Szok wywołało znalezienie ciała 14-letniego Fernanda Martiego, syna znanego przedsiębiorcy, uprowadzonego w czerwcu.

21 sierpnia rząd, gubernatorzy, Kongres oraz przedstawiciele władzy sądowniczej, organizacji pozarządowych, centrali związkowych i Kościoła katolickiego podpisali pakt przeciwko przestępczości.