Przed otoczonym wysokim betonowym murem konsulatem w przygranicznym Ciudad Juarez stoją uzbrojeni po zęby agenci. Przyjechały tam też dziesiątki funkcjonariuszy FBI i DEA – agencji do walki z handlem narkotykami. Mają sprawdzić, dlaczego w weekend zginęły w tym mieście trzy osoby wracające z urodzinowej imprezy dla dzieci pracowników konsulatu.
Uzbrojeni bandyci ścigali dwa białe samochody terenowe od miejsca, gdzie odbywało się przyjęcie, po czym niemal w tym samym czasie – w dwóch różnych częściach miasta – otworzyli ogień. Z zimną krwią zabili 35-letnią ciężarną Lesley Enriquez i jej męża. Świadkiem krwawej jatki była ich siedmiomiesięczna córeczka, płacząca na tylnym siedzeniu. Gangsterzy dopadli też męża innej pracownicy konsulatu, raniąc przy okazji co najmniej dwoje dzieci. Nie wiadomo, dlaczego zaatakowali akurat ich. – Nie mamy żadnych informacji, które świadczyłyby o tym, że te osoby zostały zabite dlatego, że pracowały dla amerykańskiego rządu czy ze względu na ich amerykańskie obywatelstwo – powiedziała AP rzeczniczka FBI Andrea Simmons.
Niewykluczone, że była to pomyłka. Zabójcy mogli dostać zlecenie ataku na białe auta terenowe i pomylić przyjęcia. Analitycy wątpią, by kartele celowo zaatakowały Amerykanów, bo otwarta wojna z USA zaszkodziłaby ich interesom.
Władze podchodzą jednak do śledztwa bardzo poważnie, bo Enriquez to pierwsza od 1985 r. ofiara wojny z gangami narkotykowymi, która pracowała dla amerykańskiego rządu. 15 lat temu Meksykanie porwali, torturowali i zamordowali agenta DEA Enrique Camarena.
Położone na wiodącym do Stanów Zjednoczonych szlaku narkotykowym, półtoramilionowe Ciudad Juarez to najniebezpieczniejsze miasto w Meksyku. W 2009 roku z rąk karteli zginęło tam ponad 2600 osób. W tym roku mówi się już o ponad 500 zabójstwach. Średnio ginie siedem osób dziennie. W całym Meksyku od grudnia 2006 roku – gdy prezydent Felipe Calderon wypowiedział wojnę gangom narkotykowym – zamordowano co najmniej 18 tysięcy osób.