W tym roku pogoda była wyjątkowo łaskawa dla Szampanii – słońca i deszczu było tyle ile trzeba oraz wtedy gdy było trzeba. Winogrona, z których powstaje szampan już za moment będą gotowe do zbiorów, dojrzałe i pełne wszystkiego, co tylko do najlepszych szampanów jest potrzebne. Jest tylko jeden problem – miliard butelek zalega w piwnicach.
Czytaj także: Najdroższe wino świata powstało na Węgrzech. Butelka kosztuje ponad 150 tys. złotych
Jeszcze przed pandemią koronawirusa szampana podgryzały inne wina musujące. Rosnąca popularność włoskiego prosecco czy hiszpańskiej cavy zmniejszała zainteresowanie szampanem. W czasie pandemii odeszły zaś tradycyjne okazje, przy których szampan lał się strumieniami – świętowanie udanych interesów czy wesela. Nikt nie chce świętować, gdy na krawędzi kieliszka wypełnionego bąbelkami może czaić się koronawirus. W efekcie winiarze z Szampanii mierzą się z drastycznym spadkiem popytu, jakiego nie widziano tu od czasów drugiej wojny światowej.
Napięcia między producentami winogron, a producentami szampana osiągną swój szczyt 18 sierpnia, gdy zapadnie coroczna decyzja, ile winogron można będzie wprowadzić na rynek. Rynek szampana jest bowiem wyjątkowy i kieruje się zasadą „pojedynczego plonu". Oznacza to, że producenci winogron zgadzają się sprzedawać tylko określoną ilość winogron, a nadwyżki albo gniją na polu albo są chłodzone jako rezerwa na czas słabych zbiorów.
Z jednej strony są négociants zrzeszeni w Union des Maisons de Champagne, którzy chcą niskiego plonu około 7 ton z hektara, czyli około 200 mln butelek (przechowywanie jest kosztowne), a z drugiej producenci winogron, którzy chcieliby zbiorów na poziomie 8,5 tony z hektara, by zapewnić sobie minimum utrzymania. Związki plantatorów i négociants nie udzielają informacji i komentarzy, ale obserwatorzy są zaniepokojeni dochodzącymi sygnałami i widzą kryzys.