W obawie przed nowymi przepisami, które zaczną obowiązywać 4 stycznia 2016 r., kierowcy masowo zapisują się na kursy redukujące punkty karne. W wielu wojewódzkich ośrodkach ruchu drogowego brakuje już miejsc i wyznaczane są dodatkowe terminy.
Przed końcem roku można się pozbyć jeszcze sześciu punktów. Potem będzie dużo trudniej i drożej. Kurs ma kosztować 500 zł (teraz to wydatek od 200 do 350 zł). Trzeba będzie też poświęcić na niego dużo więcej czasu – 28 godzin (teraz tylko sześć). Zła wiadomość jest też taka, że po zebraniu kompletu punktów karnych (czyli 24) kierowca będzie mógł zaliczyć taki kurs tylko raz. Teraz może to zrobić dwa razy w roku i pozbyć się w sumie 12 punktów.
11 tysięcy praw jazdy stracili od 18 maja kierowcy, którzy przekroczyli prędkość o 50 lub więcej km/h
Jakby tego było mało, po Nowym Roku kierowca, który przejdzie kurs redukujący punkty, będzie trafiał pod specjalny nadzór starosty. Urzędnicy przez pięć lat będą pilnowali, czy nie przekroczył limitu. Jeśli przekroczy, straci uprawnienia. A to oznacza, że będzie musiał pójść na kurs prawa jazdy, a potem na egzamin. Gdy go zda, obejmie go – jak tych, co dostali prawo jazdy po raz pierwszy – dwuletni okres próby. W tym czasie będzie musiał jeździć wolniej niż doświadczony kierowca, i to z zielonym listkiem na szybie. Na tym jednak nie koniec. Jeśli w ciągu tych dwóch lat kierowca popełni dwa wykroczenia (np. przekroczy dozwoloną prędkość i przejedzie na czerwonym świetle), okres próby zostanie wydłużony o kolejne dwa lata. I tak za każdym razem, gdy będzie w okresie próby popełniał wykroczenia.
Zaostrzenie przepisów nie budzi entuzjazmu. – Radykalne karanie nie zdaje egzaminu – twierdzi Andrzej Łukasik, prezes Polskiego Towarzystwa Kierowców. I dodaje, że gdy policja zaczęła zabierać prawo jazdy po przekroczeniu prędkości o 50 km/h i więcej, bezpieczeństwo się nie poprawiło. – Statystyki są lepsze, bo wyremontowano drogi, a nie dlatego, że postraszono kierowców – przekonuje.