W sprawie Oli, którą opisała na swoich łamach „Rz" (2 i 29 sierpnia Bez powrotu do przedszkola), podjęliśmy z rodzicami kroki prawne. Skierowaliśmy do dyrektor szkoły wniosek o przeniesienie jej do przedszkola lub nieudzielenie promocji do pierwszej klasy.
Zdaniem dyrekcji nie było to możliwe. Złożyliśmy więc skargę do kuratora oświaty. Ten jednak odmówił wszczęcia postępowania, bo szkoła nie wydaje decyzji administracyjnych ani w kwestii promowania, ani przyjęcia do pierwszej klasy. Złożyliśmy zatem skargę do ministra edukacji, choć nie robimy sobie wielkich nadziei. Aby uchronić dziecko przed nauką w drugiej klasie, do czego – zdaniem psychologów – nie jest w ogóle przygotowane i co będzie dla niego szkodliwe, w sądzie cywilnym walczyliśmy o zabezpieczenie dóbr osobistych Oli poprzez nakazanie, by chodziła nadal do pierwszej klasy, zgodnie ze swoim rocznikiem urodzenia. W podobnych sprawach o zabezpieczenie, dotyczących np. zakazu reklamy, sądy przychylały się do takiego wniosku. W przypadku Oli sąd uznał, że jest to sprawa administracyjna, a nie cywilna.
Kurator stwierdził, że w tej sprawie nie może zabrać głosu. Co mają zrobić rodzice walczący o to, aby ich dziecko nie było znerwicowane i polubiło szkołę, gdy pomocy odmawiają im wszystkie instytucje? Niestety, prawo nie chroni najmniejszych obywateli RP. Ola i inne poszkodowane reformą sześciolatki ze szkoły wyniosą przekonanie, że nikogo nie obchodzą. Czy to normalne, aby w państwie prawa, w którym dobro dziecka powinno być najważniejsze, o to dobro adwokat walczył z nauczycielami? Dlatego resort edukacji powinien w końcu ustalić procedurę pomyślaną dla dzieci, które poszły rok wcześniej do szkoły, ale sobie w niej nie poradziły.
—oprac. jol
Autorka jest adwokatem w kancelarii Pasieka, Derlikowski, Brzozowska i partnerzy