Dyrektorzy stacji pogotowia ratunkowego już wkrótce mogą mieć kłopot z obsadą kadrową zespołów ratunkowych jeżdżących w karetkach. Zgodnie bowiem z ustawą o Państwowym Ratownictwie Medycznym od 1 stycznia 2013 r. w ich skład mają wchodzić lekarze specjalizujący się w medycynie ratunkowej. Opcjonalnie jeszcze do 2020 r. w karetkach mogą też jeździć osoby robiące specjalizację w dziedzinie anestezjologii czy chirurgii. Przepis dotyczy ambulansów ze znaczkiem „S", czyli pojazdów, które jeżdżą na miejsca wypadków, a więc do najciężej poszkodowanych pacjentów.
Dyrektorzy stacji obawiają się, że nie sprostają tym wymogom. Będą mieli trudności, by do końca grudnia znaleźć odpowiednich specjalistów. W konsekwencji NFZ może rozwiązać z nimi kontrakty.
743 lekarzy mających specjalizację z medycyny ratunkowej pracuje w Polsce
– Nie zdołamy w godzinach od 7 do 15 zapewnić lekarzy w zespołach specjalistycznych. Nie ma na polskim rynku tylu specjalistów z medycyny ratunkowej. A jeśli już są, to wolą pracować na szpitalnych oddziałach ratunkowych, niż jeździć do wypadków – tłumaczy Wojciech Miciński, zastępca dyrektora Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach.
Taki kłopot ma większość stacji w kraju. Wyjątkiem jest krakowskie pogotowie, którego dyrektor Małgorzata Popławska podkreśla, że w zespołach „S" już jeżdżą medycy z wymaganymi kwalifikacjami.
Inni dyrektorzy pogotowia radzą sobie teraz z organizacją zespołów specjalistycznych karetek, korzystając z przepisów przejściowych obowiązującej od 2006 r. ustawy. Dzięki nim do wypadków mogą jeździć lekarze bez specjalizacji lub tylko z wieloletnim stażem w pogotowiu. Część lekarzy ma także zrobioną jeszcze w czasie PRL, nieistniejącą już specjalizację z medycyny ogólnej.