Oto 1 października 2011 r. weszła w życie duża nowelizacja prawa o szkolnictwie wyższym. Minął rok i jest już projekt założeń kolejnych zmian.

Pracowitość urzędników trzeba jednak pochwalić. Jest bowiem szansa, że wreszcie zostaną na rynku uczelnie, które chcą kształcić dobrze.

Żak studiujący dziennie, jednocześnie pracujący, spędzający na uczelni tylko tyle czasu, ile rzeczywiście potrzeba – jest szansa na spełnienie tego marzenia. Uczelnie mają bowiem działać niczym szkoły zawodowe. Studenci, którzy uczą się i pracują, mają mieć łatwiej. Nie będą musieli chodzić na zajęcia z przedmiotów, w których zdobyli już doświadczenie, i są w stanie to wykazać.

Resort poszedł też po rozum do głowy i postanowił się wycofać z przyznanej rok temu możliwości tworzenia na uczelniach nowych kierunków. Poprzednio o tym, jakie studia uczelnia prowadzi, decydował minister. Egzotycznych kierunków zaczęło po zmianach przybywać w zastraszającym tempie (od października tego roku blisko 50). Tyle że – jak twierdzą eksperci – większość nie daje żadnych szans na znalezienie pracy. Dlatego teraz nie każda uczelnia poprowadzi dowolny kierunek – część studentów zostanie więc tam, gdzie można robić doktorat. Jest więc szansa, że np. świeżo upieczonych socjologów będzie mniej i być może ci, którzy studia skończą, znajdą pracę, do której przez lata się przygotowywali, a prowadzone przez nich badania nie będą już miały wyłącznie formy „uczestniczącej” – np. przy kasie w supermarkecie.

Niestety, twórcy nowelizacji o pewnych rozwiązaniach, podobnie jak rok temu, zapomnieli. A szkoda. Bo nadal o prawdziwej reformie trudno mówić. Uczelniom wciąż nie będzie się opłacało skreślać z listy studentów, którzy nauką zwyczajnie zainteresowani nie są. Pieniądze idą bowiem nawet za złym studentem.

Czas więc, aby do urzędników dotarło, że nie każdy musi być magistrem, a uczelnia ma dostawać pieniądze za to, że kształci dobrze, a nie za to, że masowo. Bo obecny system krzywdzi nie tylko uczelnie. Krzywdzi przede wszystkim ich absolwentów, bo nie mają szans na pracę w wymarzonym zawodzie. Powiększają jedynie i tak wciąż rosnące rzesze bezrobotnych.