Pani Agnieszka, 47-latka z rozsianym rakiem piersi, po dziewięciu latach terapii usłyszała, że leki refundowane w Polsce nie są już w stanie jej pomóc. Na lek ostatniej szansy, T-DM1, pieniądze zbierała przez fundację. Koszt jednej dawki to 16 tys. zł, a pani Agnieszka musi ją przyjmować co trzy tygodnie. Zdążyła przyjąć pierwszą z dwóch zakupionych, kiedy dowiedziała się, że szpital nie przyjmie pieniędzy na kolejne bez wniosku o RDTL, czyli ratunkowy dostęp do technologii lekowych. RDTL został wprowadzony w lipcu 2017 r. nowelizacją ustawy o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych. Zakłada, że jeżeli jedyną szansą na odzyskanie zdrowia jest lek nierefundowany lub niezarejestrowany w Polsce, państwo go sfinansuje. Zgodę musi jednak wyrazić Ministerstwo Zdrowia, a wypełniony przez lekarzy prowadzących wniosek zatwierdzić konsultant wojewódzki.
Trudno to pojąć
Chora nie rozumie, dlaczego o terapię, na którą środki przekazywała fundacja, musi teraz prosić resort.
– Boję się, że to opóźni leczenie. Samo namówienie lekarzy prowadzących do wypełnienia wniosku zajęło ponad dwa tygodnie. Na szczęście konsultant wojewódzki podpisał go jeszcze tego samego dnia, ale teraz czekam na odpowiedź z ministerstwa. Jeśli będzie odmowna, fundacja dostanie zielone światło. W razie zgody państwo sfinansuje mi tylko trzy dawki, a ja potrzebuję ich znacznie więcej – mówi pani Agnieszka.
Prof. Janusz Kowalewski, dyrektor Centrum Onkologii im. F. Łukaszczyka w Bydgoszczy, w którym leczy się pacjentka, tłumaczy, że decyzję o nieprzyjmowaniu darowizn od fundacji bez odmowy RDTL podjął po piśmie z Narodowego Funduszu Zdrowia.