Dziś w Brukseli rozpoczyna się dyskusja w tej sprawie. Ale do wejścia nowych regulacji w życie droga jeszcze daleka.
Od dnia wstąpienia Polski do UE możemy korzystać z usług publicznej służby zdrowia w innym państwie członkowskim. W praktyce jednak dochodzi do tego bardzo rzadko.
Na zwrot kosztów leczenia za granicą mogą liczyć tylko ci, którzy wykażą, że ich stan zdrowia nie pozwala na długie oczekiwanie na zabieg albo gdy w kraju nie ma sprzętu niezbędnego w kuracji.
Ten drugi przypadek nie zdarza się często. Sprzęt zwykle mamy, a to, czego nam brakuje, to liczba zakontraktowanych w NFZ zabiegów, jakie można wykonać z jego użyciem. Jeśli zaś chodzi o sytuacje wymagające natychmiastowej interwencji specjalisty, którą uniemożliwia długa kolejka oczekujących na taki sam zabieg, to NFZ uparcie broni się przed uznaniem takiej konieczności. Przykładem może być sprawa Jana W., chorego na otyłość, który dowodził, że ten stan zagraża jego życiu. Sprawę przegrał w warszawskim sądzie administracyjnym (sygn. VII SA/Wa 681/06).
Niechęć do finansowania zagranicznego leczenia własnych obywateli nie jest tylko polską cechą. Podobnie zdarzało się np. w Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii, tyle że obywatele tych państw dotarli ze swoimi sprawami aż do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości i tam je wygrali. Spektakularnym przykładem może tu być wyrok z 16 czerwca 2006 r. w sprawie Brytyjki Yvonne Watts (sygn. C-372/04). ETS orzekł wówczas, że pacjent, którego zdrowie jest zagrożone, a mimo to w swoim kraju musi czekać na zabieg, może wykonać go odpłatnie w innym państwie UE, a potem żądać zwrotu kosztów od funduszu ubezpieczeń zdrowotnych własnego kraju.