Spadek popytu na mieszkania i budynki pogorszył sytuację wielu deweloperów, agentów i doradców. Ostatnie lata przyniosły też spadek marż za ich usługi; prowizje, które w czasach boomu na rynku mieszkaniowym standardowo wynosiły 2–3 proc. wartości transakcji, teraz oscylują na poziomie 1–2,5 proc., co przekłada się na zarobki.
Lokalni pośrednicy działający często w ramach współpracy podmiotów zarabiają do 65–75 proc. wartości prowizji od transakcji. To oznacza, że w przypadku dwupokojowego mieszkania za 300 tys. zł przy 2,5 proc. prowizji do kieszeni pośrednika idzie ok. 5–6 tys. zł. Jeśli agent czy doradca nieruchomości jest zatrudniony na etat, jego prowizja spada czasem nawet do ok. 5 proc. przychodów z transakcji, choć najczęściej otrzymuje 20–30 proc.
Preferowane samozatrudnienie
Podobny schemat obowiązuje w dużych ogólnopolskich firmach sieciowych, gdzie do wyboru jest etat, umowa-zlecenie oraz – preferowana ostatnio – własna działalność gospodarcza.
– Na najwyższe prowizje, sięgające nawet 75 proc. od przychodu z transakcji, mogą u nas liczyć pośrednicy z licencją, prowadzący działalność gospodarczą, którzy mają długi staż w firmie – tłumaczy Emilia Jackowska, specjalistka ds. HR w Metrohouse. Obok standardowych form wynagrodzenia pojawiają się dodatkowe bonusy – premie np. w postaci zagranicznych wycieczek za dobre wyniki sprzedaży.
Miesięczne zarobki większości doradców zamykają się w przedziale 5–20 tys. zł.