Strach fatalnie odbija się na atmosferze pracy. Niepewni swoich stanowisk pracownicy sami zaczynają dociekać, co się dzieje i wyciągać wnioski na podstawie nieprawdziwych przesłanek. Zdarza się, że to zagraniczne centrale firm nie przekazują lokalnym menedżerom prawdziwych informacji, i wówczas komunikacja w korporacji zawodzi na całego. Dyrektorzy polskich oddziałów, a także kierownicy średniego szczebla po prostu nie wiedzą, co się dzieje i co ich czeka.
– W wielu firmach system komunikacji z pracownikami w ogóle nie istnieje albo działa fatalnie. Menedżerowie uznają, że najlepszą metodą jest chowanie głowy w piasek. Nie chcą odpowiadać zarówno na pytania pracowników, którzy otrzymują wypowiedzenie, ani tłumaczyć sytuacji pozostałym – mówi Cezary Kaźmierczak, prezes firmy doradczej MMT Management.
Tomasz pracę w korporacji tracił dwa razy. – Dwa razy zauważyłem ten sam mechanizm. Ci, którzy zostawali w firmie i nie dotyczyło ich zwolnienie, nie wiedzieli, jak mają się wobec mnie zachować, jak mają ze mną rozmawiać, nie potrafili sobie z tą sytuacją poradzić i w konsekwencji przestawali się do mnie odzywać. To nie ja, ale oni zrywali ze mną kontakt – mówi.
W firmie z branży motoryzacyjnej na południu Polski z powodu drastycznego spadku zamówień konieczne były zwolnienia grupowe, o których wiedziano już od jesieni zeszłego roku. Zgodnie z prawem pracy ich termin ogłoszono odpowiednio wcześniej. Kryteria zwolnień były jasne – nie mógł to być jedyny żywiciel rodziny, ważny był też dotychczasowy stosunek do pracy.
Chcąc zminimalizować skutki zwolnień, kadra HR zdecydowała się na mocno kontrowersyjne posunięcie. – Dla trzeciej zmiany produkcyjnej wręczenie wypowiedzeń odbyło się w nocy. Typowane do zwolnienia osoby zwołano do sali i wszystkim w tym samym momencie wręczono wypowiedzenia.